Część domu jakby zastygła. Tak jak w bajce, po ukuciu wrzecionem zasypia całe miasto. Po jakimś czasie w każdym zakamareku osiada kurz, w pajęczyny wplątują się muchy i panuje zadziwiająca cisza.
Otwarłam szafkę gdzie leży dawno nie używana zastawa stołowa, już nie wyciągana gdy przychodzą co niedziele goście. Wypolerowałam szkło, które w podobny sposób wypełnia od lat półki w tym samym układzie. Zegar stanął.
Ułożyłam serwetki i nakryłam do stołu. Z sentymentem spojrzałam na bańki wiszące na choince. Wciąż miały żywe kolory mimo upływu lat. W tle leciała muzyka puszczona z płyt. To już któryś sezon ich istnienia. Upiekłam ciasta zaglądając co jakiś czas do sprawdzonych przepisów, umyłam okna, ugotowałam bardzcz w doskonale znanych mi garnkach. Wszystko wydawało się być idealne, wszystko takie samo... tylko miejsc mniej i rozłożonych talarzy na stole.
... szczęśliwi blogów nie piszą.