Nie ma picia na wyjazdach - to utarte powiedzenie idealnie pasuje do mojej ostatniej "wyprawy". Zwłaszcza jeśli dodamy, że jedzie się samemu.
Jako, że Euro dobiega końca postanowiłem wykorzystać ostatnią okazję i wybrać się strefy kibica we Wrocławiu na pierwszy mecz półfinałowy (Portugalia - Hiszpania). Niestety z bardzo różnych przyczyn (nauka, niedogodny termin, brak zgody) nikt nie mógł wybrać się razem ze mną. Nie była to dla mnie jednak przeszkoda, zwłaszcza, że we Wrocławiu dawno nie byłem.
Mój pociąg ruszył kilka minut przed 16. Żeby mi nie było smutno samemu wziąłem ze sobą dwa piwka na drogę. Niestety opuściły mnie w okolicach Opola, więc poszedłem spać, bo byłem strasznie zmęczony... po wcześniejszych nocach (uczyłem się!). Po dotarciu na miejscu udałem się w kierunku strefy kibica. Muszę po drodzę zahaczając o KFC i smakując nowego Carlsberga Export (nie polecam). Pogoda nie była zachęcająca, bo trochę się rozpadało... nie zraziło mnie to i udałem się do strefy, a właściwie wokół strefy lądując w McDonalds na Cheesach i piwie. Mimo złej pogody w dobrym humorze udałem się do stefy kibica (na bramkach spędziłem chyba 5 minut zanim mnie sprawdzili).
Była godzina 20:20, w strefie mimo delikatnego deszczu pojawiały się pierwsze osoby. Byli Hiszpanie, ale byli też i Portugalczycy. Chyba nawet tych drugich było trochę więcej. Praktycznie równo z gwizdkiem sędziego nasiliły się opady deszczu. Nie przeszkadzało to jednak grupie ok. 50 osób obserwować mecz przed wielkim telebimem.
Jaki mecz był chyba wszyscy wiedzą. Portugalia wyłączyła świetnie środek Hiszpanii i ... mecz toczył się na bardzo wyrównanym poziomie. W drugiej połowie u nas zaczęło lać - byłem już cały przemoczony. Po cichu liczyłem, że mecz się skończy w regulaminowym czasie, jednak tak się nie stało. Dogrywka przyniosła jeszcze więcej emocji, ale żadnych bramek. Atmosfera robiła się co raz bardziej gorąca... a karne zbliżały się nieuchronnie.
Zapewniły nam niesamowitą huśtawkę nastrojów, ale ostatecznie po strzale Fabregasa wszyscy w żółto czerwonych barwach wpadli euforie. A co niektórzy (czytaj grupa Hiszpańska + ja) wpadli też do fontanny świętując awans! Świętowanie na tyle nas zintegrowalo, że Hiszpanie zaprosili mnie, żebym poszedł z nimi do klubu (chyba to była Lewitacja), w którym mieli zarezerwowany stolik. Tam też przeniosło się dalsze świętowanie, które muszę przyznać, że wymknęło mi się z pod kontroli dość wcześnie. Stawiane kolejki na przemian z drinkami i piwem... spowodowały, że urwał mi się film.
(...)
Około godziny 5:30 obudziłem się w ... Kędzierzynie Koźlu, trochę zmoknięty, bez kasy w portfelu i na telefonie. Jak do tego doszło, co robiłem, nie mam pojęcia. Poza pieczątkami dwoma na ręcę i wejściówką do Cocomo (go go club) nie pamiętam nic.
Powrót do domu okazał się też dość kłopotliwy ze względu na brak kasy... Na szczęście pani konduktor okazała się dla mnie bardzo wyrozumiała. Do domu dotarłem z lekkim prawie 4 godzinnym opóźnieniem.
Mimo, że był to dość kosztowny i (nie)pamiętny wyjazd, to jestem strasznie zadowolony aczkolwiek jak zostało mi po wczoraj: Nunca mas! (nigdy więcej).
Na koniec muzyczne oczyszczenie. Wczoraj w strugach deszczu leciała ta piosenka i ... coś mnie ruszyło.
A od czwartku do niedzieli - wyjazd sponsorowany - all inclusive. SPA + wypoczynek w Szczyrku.
W faktycznej nazwie: szkolenie "Najnowsze rozwiązania w zakresie sterowników przemysłowych i systemów wizualizacji SCADA".