Dostałam list, który miałam dostarczyć Michaelowi. Miszkał on w dużej posiadłości w Szwajcarii. Pomyślałam, że moja koleżanka też tam mieszka więc mogę dostarczyć jej mój list do niej osobiście. Poprosiłam Kasię, żeby poleciała tam ze mną. Wsiadłyśmy do samolotu i po chwili byłyśmy już na miejscu. Minęłyśmy dużą posiadłość, otaczały nas piękne kamienice. Szłyśmy przed siebie rozglądając się z podziwem. Zobaczyłyśmy przed sobą dwa długie równoległe do siebie mola, które były oddalone od siebie ogległością ok. 10 metrów. Pomiędzy nimi płynął w naszą stronę statek. Usiadłyśmy na ławce, a kiedy dopłynął wsiadłyśmy na jego pokład. Płynęłyśmy szybko, a ocean był spokojny. Kiedy mola wreszcie się skończyły zobaczyłyśmy przed sobą białe, śnieżne wyspy. Było na nich pełno pingwinów. Nagle kapitan statku zarządził upolowanie 20 z nich. Wyciągneli harpuny i przymierzali się do strzału. Pobiegłam do steru, przy którym o dziwo nikt nie stał i gwałtownie zawrciłam. Wypadłam za burtę i znalazłam się w lodowatym oceanie. Kapitan staku pozwolił Kasi wysiąść na początku molo. Płynęłam i płynęłam, powoli padałam z sił, ale jakoś udało mi się dopłynąc do portu. Rozejrzałam się za Kasią, ale jej nigdzie nie było. Ktoś ze staku z szyderczym śmiechem powiedział, że Kasia jest w wodzie. Wzięłam jaką line i próbowałam jej ją rzucić, ale Kasia była mądrzejsza niż ja i zamiast płynąć 500 metrów do portu, podpłynęła 5 do mola i wyszła z wody. Przypomniałyśmy sobie o liśćie dla Wiktorii. Wysuszyłyśmy się trochę i poszłyśmy do centrum. Zobaczyłam 100 metrową drogę usypaną żużlem i ogrodzoną barjerkami. Podeszłam bliżej i zobaczyłam..kilku znajomych mi żużlowców. Ścigali się oni tą prostą drogą. Powiedziałam o tym Kasi i poprosiłam, żeby zapytała kogoś po angielsku co to włąściwie ma być. Podeszłyśmy do jakiegoś pana, a on powiedział, że to taki szwedzki speedway. Chwilę oglądałąm te wyścigi, ale po pewnym czasie Kasia przypomniała mi o listach. Dostarczyłyśmy list do Wiktorii i nie miałyśmy pojęcia gdzie mieszka Majkel. Koperta była cała morka i trudno było odczytać z niej adres. Naszczęście przypomiałyśmy sobie o posiadłości obok lotniska. Zaryzykowałyśmy i wrzuciłyśmy list właśnie tam. Wsiadałyśmy do samolotu i...zadzwonił budzik.
/ Ile razy palce sobie przytnę nim się wreszcie klamki uchwycę? /