Dowalili, ja zawaliłam.
Ale i tak całe szczęście, że zdążyłam.
Od początku..
o 7.30 wyjechałam z domu, nie wiele dalej zaczęły się korki i tak utknęłam.
o 8.20 nadal byłam w korku, a na 8.30 zbiórka.
wysiadłam z samochodu i zaczęłam biec. Do szkoły ze 4 km mi jeszcze zostało, ale że ja z momi kolanami, to daleko bym później zaszła, więc po prostu szybko szłam. Jak byłam w połowie drogi stwierdziałam, że to nie możliwe żebym dotarła do tej szkoły i już prawie się poddałam, ale mimo wszystko szłam dalej. Niedaleko mojej szkoły jest przejście nad ulicą, żeby nie utrudniać ruchu pasami. No i jak ja zobaczyłam to przejście, to już w ogóle, chciałam się rzucić pod samochód:( Jak już tam weszłam, to myślałam, że zemdleję, ale już tak niewiele mi zostało, a czas gonił jak szalony była już 8.40:( Weszłam do szkoły i na koniec zbiórki, a tam wszyscy "Uuuu, pospało się" a ja już byłam taka bezradna, wkurzona i załamana, że myślałam tylko o tym żeby zostawić rzeczy i pójść pisać. Oczywiście nie ominęły mnie wredne komentarze nawet dyrekcji, ale niech się pieprzą..:/
Dlatego nie mam pojęcia jak mi poszło. Wyszłam pół godziny przed czasem i nadal trzęsły mi się nogi, nie ze stresu, ale ze zmęczenia.
Jutro matma, a dzisiaj odpoczywam..:)