Takie coś pan nam kazał pisac na informatyce
Pół dżdżem, pół suszą będąc, w półśnie pogrążony, właśnie miał okamgnieniu w mróz się przepoczwarzyć , kiedy mój współlokator, z tych niewydarzonych , chrząknął niby przypadkiem tuż-tuż przy mej twarzy.
Chcąc nie chcąc i rad nierad, nie jestem bezuchy, widzę, skonfundowany, choć się oczy plączą , pejzaż spod Igołomi popstrzony przez muchy i konterfekt Nietzschego odzianego w poncho.
Tak złorzeczył zazwyczaj, bo zawżdy przegrywał choć koleżków miał przecie niegłupich skądinąd: ryży skrzypek, co hurtem crescenda mógł grywać, ornitolog amator, majster klepka pilot.
Muzyk chow-chow hodował, płowożółte zwierzę, ponaddwuipółletnie , superrozczochrańca, które na równi w uczuć burzy czcił prawie ze z rondem capriccioso a-moll u Saint-Saensa.
Drugi z druhów, zrzędliwy dość ekspingpongista, chyży, hardy, o cerze sczarniałej z latami, świetnie tańczył jivea, paso doble,twista, a w marzeniach przeżywał randez-vous z ptakami.
Lotnik bujał w przestworzach, w jakim bądź naprędce skleconym wehikule, tak na łapu-capu. Napowietrzne swe harce dedykował Helce, pół-Rosjance z abchaską prababką spod Baku.