Stoje na srodku drogi, Drogi mojego bycia,
i calego zycia. Przede mna biegnie moje istnienie, biegnie jak oka mgnienie, Pedzi w prost na mnie, wbiega, przewraca, lamie.
Zlamalo moje serce, ktore trzymam teraz na rece.
Na kawalki podzielone, od lez zamglone. Istnienie podnosi spokojnie, i biegnie, nadal dostojnie.
Niczym niezmacony jego spokoj, bije wszedzie w okol. Juz jest daleko, kiedy ja podnosze sie lekko,
Staje na nogi, odwracam sie tylem do drogi. Robie jeden, niewielki krok, i spadam w ciemny mrok.
Serca juz dawno nie ma w zasiegu mej dloni, zostalo jedynie wspomnienie po nim.
Powoli czuc przestaje, choc wiem, ze spadam w dalej.
Teraz juz nic nie widze, juz nawet serca lice, nie jest mi znane, w malym pudelku pochowane.
Gdzies daleko oddalone, i nadal nie spelnione. Nawet mnie juz nie ma tam, gdzie kazdy chce byc sam.
Tylko lza w czarnej przestrzeni, delikatnie sie mieni..