I znów ta pustka w środku. Siedzę zmęczona (z cholernie bolącą nogą) i analizuję. To analizowanie nie idzie mi zbyt dobrze. Z resztą nigdy nie szło. Ale analizuję. Cóż innego mi pozostało. Widzę tylko kolejny plakat do kolekcji i kilka minut, przerywanych glębokimi wdechami. Dym, czerwone i niebieskie światła. Lampka garderoby i skulony w końcie Kuba. Ten widok zawsze taki sam. Lubię wtedy na niego patrzeć. Myslałam, że dzisiaj będę panikować. Jednak panikowała Daria i chodziła jak nakręcowy robocik, w tę i z powrotem. Diś wszytko minęło bardzo szybko. Oklaski, ukłon, oklaski, ukłon, posprzatać, pożegnać się... A jednak były momenty, kiedy czas stawał nieruchono. Wtedy bałam sie nawet oddychać, żeby go nie spłoszyć. Za chwilę jednak ruszał dalej. Żyję czasem, który staje, by przynieść mi okruszki szczęścia. Okruszki spadają, spadają, a ja je zbieram i karmię nimi ptaszki...