cóż..
nie lubię tak =P jest 4 lipca (moje imieniny, jakby ktoś zapomniał, ale zawsze choć Ameryka pamięta i hucznie świętuje za Mali =D ) zatem & ja stwierdziłam, że mogę łyknąć troszkę & może to dobry moment na wspominki o Las Palmas, potem, ciiiichosza, i dopiero opowieści, foty, śmiech & może łezki sentymentu w Londynie & Polsze..
no dobrze, chwila wprowadzenia & jedziemy już datami & fotami, ale jak to w zwyczaju hiszpańskim, powoli, powoli =P <tu nie lepiej>
po.. cudownej.. tak.. niezapomnianej fieście NOCHE SAN JUAN (23 VI) czekał na mnie ostatni dzień..
trudno mi było uwierzyć, że to naprawdę koniec. KONiEC. the end. GAME OVER. o tak. to chyba najlepsze stwierdzenie.
cały dzień na plaży, no ba =)
ostatnia wizyta w locutorio. ostatnie spojrzenie na miasta kąty tu i tam.
ostatni wieczór na promenadzie & fota z mojego miejsca na plaży.
nie myślałam, hehehehe, nawet nie wyobrażałam sobie tak szalonego zakończenia ostatniego dnia. spotkania z paroma osobami, ostatniego drinia z ron i cola. oczywiście, na Plaza de Espana.
jak patrzę na to zdjęcie, po prostu łzy same napływają mi do oczu.
& może będę się powtarzać, że muszę tam wrócić. tu wrócić..? tam..? tu..?
były chwile lepsze & gorsze, ale, joder/, to jest rok z mojego życia. w sumie rok de puta madre =P
a wiecie dlaczego na pewno będę jeszcze w Las Palams..? bo za dużo spraw pozostawiłam niedokończonych. ale nie mówię o wyjeździe na tydzień czy dwa, takim turystycznym.. si, si.. już coś tam kombinuje mały cwaniak, kalkuluje, marzy, obmyśla strategię =) hehehe.. a teraz łyk cidre'u (już nie rumu, joder) za przyszłość