Wszystko gdzieś uleciało. Opadły ręce, chęci się ulotniły, a siły już brak. Pora na zmianę levelu, przystopowanie, natężenie tej drobnej, niewidocznej materii: szczęścia. Krok po kroku, schodek po schodku, byle piąć się jak najwyżej. Z pomocą? czy bez. Tam gdzieś, zawsze, znajdą się oni. Oni, właśnie. Nieświadomie doprowadzają do śmiechu, płaczu, wzruszenia, irytacji, wszystkich emocji, które powinny trzymać się KAŻDEGO - normalnego człowieka. -Puk, puk -Kto tam? ...
Całe dnie lenistwa, nie ruszania się z łóżka, doprowadzają mnie do szału. Kto by pomyślał, że mam wytrzymać tak jeszcze 2,5 tygodnia? Boże, ratuj.