hejka, takie miałyśmy wakacje. wakacje już dawno odeszły w niepamięć, dziś na tapecie mamy chorość, dążenie do zdrowości, nadzieja na rychłą ucieczkę z domu, deszcz i odpowiedź twierdzącą. jak to zwykle o tej porze roku bywa, wrzuca się też melancholia, stagnacja i chęć "walki", z której gówno wyjdzie, ale intencja dobra - jest. kłębią się pomysły małe i duże. piątkowy koncert, parę miłych słów w zupełności wysarczyły, aby zwolnić odpowiednie zaworki i pobudzić do pracy właściwe komórki mózgowe, tak też żyje we mnie fantazja nieokiełznana i chęć do pracy. wczoraj pragnienie owo przejawiło się w przegrzebywaniu horroidalnej ilości przepisów, zakończyło się sukcesem - opracowałam prywatną wersję calzone. dzisiaj jest mniej aktywnie, bardziej w teorii i bardziej perspektywicznie. w internecie aż huczy 'towarzystwem' i to się bardzo dobrze składa, bo tego właśnie poszukuję. chwytliwych, spektakularnych, skorych do współpracy z właściwymi częściami ciała, przede wszystkim - trudno i długo przyswajalnych z wielu względów, tych mniej i bardziej przebiegłych. na szczęście na ochłodę znalazłam też listę tematów maturalnych, polski, ustny, tak też dzień nie stał się jednym z wielu spędzonych tylko i wyłącznie z głową w chmurach, bo ten ciąg czarnych literek podsunął mi myśl "Hola, dostań się na studia, a potem walcz z rutyną" i w ten oto sposób dzień zmarnowałam na nauce. aloha?