Przez cały dzień czuję, jakby me gardło było wyrywane na żywca, raz za razem, nieustannie. Troche jak w mitologii, gdzie nieszczęśnicy doświadczają nieludzkich cierpień przez wieczność. Wnioskuję po tym, że natura rozpoczyna swój wiosenny taniec śmierci, a ja chcąc nie chcąc, znalazłem się w samym epicentrum.
Po którymś wykładzie któregoś dnia, jakoś niedawno w każdym razie, udałem się w plener z paroma ludźmi i było spoko. Kamyczki, traweczka, jakieś kurwa ptaszki. Nieszczególnie rozumiem ciągoty co poniektórych do tego, by przeplacać za piwo, byle mieć tylko dach nad głową - ktoś by mógł rzec, że to nie byle dach, lecz klub jak się patrzy - a jednak ja w głowie wciąż mam drzewa, czy to skąpane w promieniach słońca, czy ledwo rysujące się na tle nieba. Mimo to i tak zamierzam się do Stereo po raz kolejny wybrać, bo jakkolwiek by nie spojrzeć, koniec końców liczy się jedynie towarzystwo.
Odnoszę wrażenie, że ciągłe odkładanie rzeczy na później za niedługo się zemści. Zaliczenia, praca licencjacka... o, i jeszcze prawko trza by w końcu zdać. Skoncentruj się, mówią tonem sugerującym, że po prostu muszę otworzyć książkę w mojej głowie. Ja zaś mówię: kij z tym, w końcu na pewno mi się uda.
A jednak trafiło.
Inni zdjęcia: Ziew Ziew ;) svartig4ldur... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24