i czesto tak jest, ze potrzebuje chwili tylko dla siebie, bym mogla uzalac sie nad soba, smiac sie i plakac, a nawet wyrywac sobie wlosy, zenujac sie swoim sentymentem.. nadszed jeden z tych dni, ktore chcialabym wyrzucic z kalendarza, tak na zawsze, by po prostu miec to gleboko w powazaniu.. tymczasem jak zawsze siadam wieczorem przy herbacie z podkladem na twarzy i lewym okiem rozmazanym i zaczynam sie cieszyc, ze istnieja ludzie bardziej naiwni ode mnie..
'.. siedzielismy dlugo w milczeniu, trzymajac sie za rece. czytalam w jego oczach odwieczny lek, odziedziczony po przodkach, lek przed prawdziwa miloscia i probami, na jakie wystawia ona mezczyzne. czytalam porazke ubieglej nocy, dlugie lata spedzone z dala ode mnie, lata klasztorne wypelnione poszukiwaniem swiata, w ktorym takie sprawy nie istnieja.
wszystko stalo sie do zniesienia. nie miewam juz hustawek emocjonalnych. wszystko w miare sie stabilizyje, ( odziwo po mojej mysli..) czekam z niecierpliwoscia na Ciebie i przeplyw weny na jakiekolwiek zdjecia. spacery z aparatem zawsze potrafily mnie odstresowac..
najbardziej straconym dniem, jest ten, w ktorym nie zasmialismy sie do siebie ani razu.. ;*