Istnieje smiala, nazwijmy ja, madrosc zyciowa, niewiele jednakże majaca wspolnego z realiami, że kwiaty podarowane z miłoscią stoją w wazonie bądź doniczce na bacznosc, pieknie kwitnąc, pachnąc i prezentując się. Jak łatwo wydedukować, jesli nasze intencje sa niecne, roslliny szybko więdną i brzydną. Dokładnie tydzien temu, ostatnią niedzielę maja brałam udział w szkolnym koncercie. zdjęcie z tego koszmarnego wydarzenia, o ktorym kiedys jeszcze napisze, nie wiadomo, po co macie powyżej. a moze tylko 'masz'? w koncu obserwuję tylko blog Dagmary. To był Dzien Matki. wracaja do domu, kupilam kilka drogich badyli i jakies słodycze. Lubię wydawać pieniądze, zwłaszcza kiedy wiem, że zostaną mi zwrócone. Przeliczylam sie, nie były. Zatem bez slowa polozyłam je na przestarzałym stole/ na wiekowym antyku trzy doniczki z kwitnącymi całe wakacje roslinkami o nieegzotycznej wprawdzie, acz nieznanej mi nazwie. Jedna, wbrew mojej woi trafiła do pokoju, w ktorym spedzam najwiecej czasu. Niełatwo nazwać mi go 'moim' nie tylko przez niepopawnosc stylistyczną (jaka jest tez pompatyczny, toporny styl, ktorego wlasnie uzywam) ale i ogolne relacje. Wygrałam los na loterii, zyjac w kochajacej sie rodzinie, przykladnej, nadajacej na okladni poradników. ale ja ne jestem tego czescią. moze po prostu niepasującym elementem? nie wiem, nie załuję.
ae przechodząc do sedna sprawy: dzisiaj ujrzalam te kwiaty, a raczej smetną garstkę ususzonych, niegdys żółtych pąków ledwie trzymających się mcno podwiędłych listków i łodyg. Czy naprawdę jestem tak złym, wyrachowanym bachorem? wyrachowanym człowiekiem?