Zawsze się zastanawiam czy da się wyjść dramatycznie od kogoś, będąc w skarpetkach.
To jest moja zagwozdka odkąd zaczęłam przed snem obmyślać te wszystkie cięte riposty, którymi powinnam była uraczyć tych, co na to zasłużyli. Czyli mniej więcej od 25 lat.
Na filmach pokazuje się tylko trzaskanie drzwiami, stłuczone naczynia, podniesione głosy i wybieganie z pokoju.
Zdarzyło mi się przeżyć kilka takich sytuacji i zawsze było nieprzyjemnie w momencie, gdy ktoś (lub ja) ubieraliśmy buty. Ruchy były nerwowe, niezręczne i... no ciężko jest agresywnie zapinać buta, czy tam go wiązać. Wyjść bez głupio, ale ubierać się w szalik, czapkę, rękawiczki i kurtkę puchową też. Nie ma dobrego "wyjścia".
Dobrej śmierci też nie ma. Nie ma dobrego pożegnania, w życiu nie mówisz "żegnajcie, życie z Wami to był zaszczyt". W życiu umierasz w trakcie "brzydkiej" reanimacji, zastany w nie za pięknej pozycji, w wyniku głupiej pomyłki albo po miesiącach czy latach chorowania. I mimo że (przewrotnie) nie musisz już się martwić o to, że na skarpetkach masz strusie, a w kieszeni zasmarkane chusteczki, bo śmierć Cię zabrała, to jednak zostają rzeczy.
Twój głupi portfel, głupie ubrania, głupi ulubiony wyszczerbiony kubek, głupia szczoteczka do zębów.
Telefon, który się nie rozładował i wciąż pod '1' masz zapisany numer do dentysty, kalendarz w którym na szybko zapisałeś kolejną wizytę u lekarza. Zostały Twoje głupie rzeczy, zamiast Ciebie.
Tylko że teraz to już nie ma znaczenia i ta nierealna obecność Twoich rzeczy, gdy Ciebie już nie ma, okrutna abstrakcja i poczucie oderwania bardzo kojarzą mi się z tym wściekłym i niezręcznym ubieraniem butów.
Pamiętam gdy mój Dziadek zmarł i siedzieliśmy wszyscy pogrążeni w smutku, a jego telefon zadzwonił. Ktoś dzwonił do Niego z innej rzeczywistości, w której żył i mógł go odebrać.
Więc może siądźcie sobie razem, poznajcie się. Obaj odeszliście gdy nas obok nie było.
Ale teraz jesteście w naszych wspomnieniach.
Do zobaczenia.