Jagodę zabił samochód. Poślizgnęła się na oblodzonej ulicy i nie zdążyła uciec. Facet zatrzymał się, sprawdził, czy nie porysował sobie karoserii i pojechał dalej. Dlaczego nie jestem zdziwiona, że to facet (nie mylić z mężczyzną)? A co, jeżeli z tej bramy nie wybiegłby pies, tylko dziecko? Kto normalny, myślący, posiadający choćby krztynę wyobraźni jeździ z taką prędkością przez wieś po oblodzonej drodze? Z całego serca, najszczerzej jak potrafię, żeczę mu, żeby ktoś mu karoserię porysował śrubokrętem, żeby zaraz po odmalowaniu skasował go w wypadku, a kiedy będzie szedł po pasach, żeby potrącił go samochód i uszkodził mu kręgosłup - tak, żeby już nigdy nie wstał. Wtedy będzie miał dużo czasu na przemyślenia nad sensem i wartością życia. Nie tylko swojego.