Kiedy miał dwanaście lat, matka została nagle sama bo ojciec ją opuścił. Chłopiec czuł, że stało się coś poważnego, ale matka osłoniła dramat neutralnymi i spokojnymi słowami, żeby go nie denerwować. Wychodzili tego dnia do miasta i przy wyjściu z mieszkania zauważył, że matka ma na każdej nodze inny but. Nie wiedział co robić, chciał jej zwrócić na to uwagę, ale jednak bał się, że mógłby ją w ten sposób zranić. Spędził z nią w mieście dwie godziny i przez cały czas nie mógł oderwać wzroku od jej nóg. Wtedy po raz pierwszy zrozumiał czym jest cierpienie.
Dochodzę do wniosku, że ludzie uciekają przed cierpieniem i zmartwieniami w przyszłość. Wyobrażają sobie na drodze czasu linię, poza którą ich dzisiejsze zmarwienie przestaje istnieć. To chyba nie jest najlepszy sposób. Czy nie lepiej rozwiązywać problemu tu i teraz? W miejscu w którym się pojawiają? Czy nie lepiej wyjaśnić wszystko to, co się dzieje niż wciąż i wciąż przed tym uciekać?
Nie znam odpowiedzi na te pytania. Niestety.
I tak, wczorajsza noc była rzeczywiście szalona. Chyba nigdy nie odwiedziłąm tylu miejsc za jednym razem, nie spotkałam tylu osób, nie bałam się tak, nie bawiłam. Było fantastycznie mimo, że zabawę przerwał nam 'ten ktoś'.
Tak, dzisiaj mogę zacytować mą Werę: 'To była < krejzi najt >'
Ściskam w dłoni czarnego słonia i proszę, proszę żeby się ułożyło...