54.2
Czyli tyle samo co wczoraj. A praktycznie rzecz biorąc, to mniej. Zawsze ważę się kilka razy i wyciągam średnią. Jakoś nie ufam pierwszemu warzeniu. Muszę się upewnić.
No i dzisiaj było trzy razy 54.2 i raz 54.1, a wczoraj zamiast jedynki była trójka.
Muszę powiedzieć, że to moje odchudzanie jest jakby bardziej dojrzałe. Gdyby wczorajszy dzień zdarzyłby się pół roku temu zjadłabym pół blachy ciasta, trzy dokładki makaronu i całą masę rzeczy, a później walnęłabym się na kanapę udając, że zaburzenia odżywiania mnie nie dotyczą. A teraz potrafię się powstrzymać. Prawda, zjadłam kawałek ciasta i michę czereśni. Ale to był pierwszy wyskok od początku diety. Nie lecę już na wszystko, co mi się podetknie pod nos.
Pierwszy raz dostrzegam realną możliwość dużego schudnięcia. Bo teraz nie jestem już małą dziewczynką, która na obozie schowała dietę pod koc, bo było jej tęskno za mamą, i czuła się winna. Teraz jestem starsza, i wiem, że coś takiego jest niedopuszczalne.
I strasznie się tego boję.
Abby.