chyba nie potrafię ubrać w słowa tego, co chciałabym napisać. męczę się życiem, cholernie się męczę.
nie wiem czy ktokolwiek to przeczyta, co więcej, nie wiem czy ktokolwiek to zrozumie, ale mnie już naprawdę jebie to wszystko.
ludzie mnie nienawidzą. tak, mówię to do wszystkich, w tym do ciebie, który to czytasz, obojętnie kim byś nie był. doszłam do tego cholernego, jebanego wniosku przez kompletny przypadek. ale jest on najprawdziwszy w świecie. nienawidzę całej tej jebanej szkoły, tych wszystkich chorych technozjebów i pojebanych słitasnych idiotek. filip miał całkowitą rację jak mówił, że chciał iść do dwójki, ale nie poszedł, bo tam nie tolerują punków. nie tolerują tam nikogo. kiedyś tego nie widziałam, teraz widzę. nienawidzę ludzi, którzy krzyczą 'metaaaleee' ewentualnie 'satanisciii!'. czy wy jesteście, za przeproszeniem, zupełnie zdrowi? jak mogłam zapomnieć! metale nie będą też nas lubić, bo przecież jesteśmy kinder, od biedy emo.
nienawidzi mnie pół miasta. nie musiałam nic złego robić, wystarczy że istnieję. za to ludzie, którzy niegdyś byli całym moim życiem, a ja byłam całym życiem dla nich - mają mnie gdzieś. i to bardzo głęboko.
(tu miało być jeszcze kilka rzeczy opisanych, ale je wycięłam dla własnego dobra)
ja mam dosyć. ja bym chciała raz na zawsze odciąć się od tego, co było. rozpocząć od początku. zresetować sobie życie.
nienawidzę tego, że wyrażając własne zdanie na necie znajduję tak duże poparcie, a w realu znikome. nienawidzę tego, że nie mogę być sobą. będę sobą = będę nieszczęśliwa. smutne, ale prawdziwe. jestem nieszczęśliwa, jestem cholernie nieszczęśliwa.
jeśli istnieje reikarnacja, proszę, w przyszłym wcieleniu chcę być pustą, rushoffą laską.