Jakoś mi tak... nijako.
Weekend był długi i w sumie fajny. Ominęła mnie jedna impeza, ponoć zajebista, a ja... ja nie żałuję. Znowu wracam do tego stanu sprzed paru lat. Tym razem miałam powód, żeby nie pójść. Czy następnym razem też nie pójde, choć powodu nie będzie? Momentami czuję się nolife'owo. Dużo myślę, jeszcze więcej sobie wyobrażam. Zastanawiam się zwłaszcza nad szkołą. Przyszłą, oczywiście. Chyba wybiorę weterynarię.
Jestem zmęczona. Sobą, w dużej mierze. Mam wrażenie stagnacji, letargu. Nuda. Mulę, i wcale mi się to nie podoba. Ale też nie podoba mi się pomysł robienia z tym czegokolwiek.