To taki czas, kiedy zaczyna się życie. To takie prawdziwe życie, o którym
wcześniej myślałem tylko jako wyimaginowanej przyszłości z filmów. Moja
rodzina miała być inna... Miała być doskonała. Bo idealnych rzeczy na
śiwecie nie ma. Ludzi dzięki Bogu też nie. Na szczęście, bo nie należałbym
do tych idealnych na pewno, a byłoby mi przykro żyć z tą świadomością. A
więc: Zabiłem swoją matkę. Tak, zrobiłem to. Czy to sytuacja beznadziejna?
W zasadzie, to nie wiem. Ona nadal żyje. Pomimo, że zabiłem... nie
potrafie znaleźć tego słowa, jak ją zabiłem. Ale wiem, że tak było. Więc
przez całe życie słyszę, o tym, że jestem niechciany, niekochany,
kaleczny, głuchy, nie obchodzą mnie uczucia innych. Często mnie pytała,
dlaczego jestem taki dziwny, inny i dlaczego nie jestem taki, jak normalne
dzieci. Dlaczego Bóg ją skarał? Nie umiem na to odpowiedzieć, więc zawsze
milaczałem. Oczywiście milczałem tylko z tym przemyśleniem. Resztę jak to
ja - wykrzyczałem w twarz. "Nie masz osiemnastu lat, żeby wychodzić sobie
z domu, na długie spacery. Dopóki jesteś pod moim rachunkiem, żyjesz tak,
jak my Ci mówimy. Będziesz dostawał rachunki za prąd, wodę, gaz. Na pewno
zapłacisz, bo przecież jesteś milionerem, skoro ciągle kupujesz innym
jakieś prezenty, pizze i wyjścia na łyżwy i kręgle". Teraz widzi, jakim
jestem synem, synem jakiego nigdy nie chciała i nie potrzebowała. Normalna
kłótnia? To w takim razie pierwsza normalna kłótnia od szesnastu lat. Dla
mnie to... nowość. Wcale nie taka przyjemna. Jestem dzieckiem o małych
źrenicach. Biorę nałogowo narkotyki. Nic nigdy nie pamiętam, nie potrafię
rozmawiać z ludźmi. Nie mówię z kim i gdzie idę. Nie mówię nawet kiedy.
Mam straszne oceny. Gorsze niż w gimnazjum. Jestem jak moja ciocia z
Kanady. Nie interesuję się ludźmi, robię co chcę i bywam tam, gdzie mi
dobrze - raz w domu, raz u babci a jeszcze innym razem u przyjaciół. To
cały rysopis mnie. Oczami mojej mamy. To nie z powodu choroby ani też z
nadmiaru emocji. Powodem także nie jest problem. Problemem jestem ja, a
powód to... moja mama. Żałuję teraz jednej rzeczy - nigdy nie powiedziałem
mamie słów: Kocham Cię...