ED, prawdziwa historia.
To chyba odpowiednia chwila, żeby napisać coś więcej o sobie, nie jestem tylko bilansem dnia i liczbą kalorii. Ale to co chce wam napisać dotyczy głównie mojej historii z ED. Zacznę od początku.
Pierwszy raz wymusiłam na sobie wymioty około 5 lat temu gdy utrzymując zdrową dietę podsunięto mi pod nos smaczne chipsy z solą. Do końca życia będzie mnie prześladować ten widok, moja dłoń sięgała raz do paczki, raz do ust. W końcu zatrzymała się na samych ustach konkretnie w przełyku.
Pamiętam również jak kiedyś próbowałam prowokować wymioty, nie ze względu na to co zjadłam, po prostu czułam się źle, widząc (słysząc/wiedząc), że moja mama również wymiotuje bo ma zgagę i chce poczuć się lepiej, pomyślałam, że też powinnam spróbować sobie pomóc z marnym skutkiem.
Po moim pierwszy razie poczułam niesamowitą moc panowania nad tym co zjadłam a co mogłam zwrócić. Choć wciąż odchudzałam się zdrowo pozwalałam sobie od czasu do czasu na spowiedź lwa.
Eating Disorder stało się mi zdecydowanie bliższe w tamtym momencie, godzinami przeszukiwałam Internet w poszukiwaniu nowych thinspiracji, pomysłów na dietę i ćwiczenia. W tajemnicy zaczęłam palić.
Powoli zaczynałam tracić kontrolę nad tym, choć wydawało mi się, że to w mojej ręce jak dat i w każdej chwili mogę się skarcić i trzymać rękę na pulsie. Wymiotowałam już codziennie, potem przez miesiąc nic nie jadłam. Wypijałam jedynie wieczorem 3 lodowate Tymbarki jabłko-mięta które mama kupowała na zgrzewki.
Na wigilie dostałam ulubionego łososia. Jego smak był niewyobrażalnie bajeczny, trzymałam go w ustach tak długo tylko to po aby sprawić wrażenie, że jednak coś jem. Mój talerz wylądował w serwetce, a ja podziękowałam za wspaniałą kolacje. Przed sylwestrem zaczęłam jeść, nie pamiętam już czy dużo czy nie, ale jadłam. Nie wydaje mi się, żebym do tego czasu była u spowiedzi. Dopiero po nowym roku zaczęłam jedzeniowe szaleństwo. Już nie ćwiczyłam tak wiele jak na początku stosując zdrową dietę. Nie chciało mi się zrobić 50 brzuszków a co dopiero 3000. Wymioty były fantastyczne.
W pewnym momencie chciałam się uwolnić. Udało mi się nie wymiotować przez 2 miesiące, przytyłam to co odeszło i to z nawiązką. Nie chciałam już wymiotować ale Mia była ciągle ze mną.
Postanowiłam przyznać się do wszystkiego matce. Przez ciężkie łzy mówiłam jej o wszystkim co robiłam. O tym jak wyrzucałam jedzenie na śmietnik, codziennie to kilka bułek, 2-4 serki wiejskie, owoce i warzywa. Mówiłam o tym, jak często wymiotuje i jak często nie jem. Myślałam, że się przestraszy tak bardzo jak bałam się ja. Zbagatelizowała sprawa, nie zrobiła niczego aby mi pomóc.
Poszłyśmy obie do lekarza rodzinnego, a ona jeszcze w poczekalni mówiła, że mam się przyznać do kłamstwa i powiedzieć jej która z koleżanek naopowiadała mi takich głupot. Pomogła mi moja pani doktor. Od jednego, przez drugiego psychologa trafiłam w końcu do Kliniki zaburzeń odżywiania.
Raz w miesiącu musiałam się stawić na ważenie i rozmowe z psychologie. Raz z mamą, raz sama. Bywało różnie. Na jednej z wizyt powiedziałam, że nie chce mi się już żyć. Na miejscu porozmawiało ze mną dwóch psychiatrów. Chcieli mnie natychmiastowo odesłać do psychiatryka ale matka się nie zgodziła bo to przecież za daleko Chodziłam do tej kliniki około roku. W tym co napisałam do tej pory streściłam 2 lata swojego życia. Do wakacji czekałam na przyjęcie do zakładu psychiatrycznego na dziecięcym oddziale. W między czasie podjęłam próbę samobójczą połykając 3 garści przeróżnych tabletek, wybierałam tylko te najmocniejsze. Płukanie żołądka, zastrzyki na uspokojenie.
W końcu zamknęli mnie w psychiatryku. W pokoju byłam z dwiema anorektyczkami. Na samym oddziale było ich chyba z 15 i pare innych osób z innymi problemami. W szpitalu nie wiedzieli dlaczego tam jestem. Czy chodziło mi o bulimię i ogólne zaburzenia odżywiania czy może o próbę samobójstwa. Pierwszego dnia przy badaniu pobrano mi próbkę moczu i krwi, pielęgniarka miała sprawdzić całe moje ciało w poszukiwaniu blizn. Powiedziałam, że się nie tnę, uwierzyła mi głupia na słowo choć nogi miałam całe w bliznach. Przy stole każdego dnia siedziałam z tymi dziewczynami które musiały zjeść dwa ogromne dania na obiad. Ja zjadałam tylko 3 łyżki zupy bo i tak nikt nie wiedział, że mam problemy z jedzeniem. Schudłam 4 kilo w tydzień i zajadałam jakieś psychotropy.
Odwiedzała mnie jedynie przyjaciółka która wiedziała o mojej chorobie, właściwie jako jedyna z mojego otoczenia wiedziała co się ze mną dzieje. Przynosiła mi papierosy i prezenty, po prostu trwała przy mnie. Na oddziale nie wolno było nam mieć komórek, ja swoją przy rewizji oddałam matce, inni swoje mieli schowane. Jednego wieczoru mój młodszy kolega z ADHD został przyłapany z komórką i próbowałam go obronić i odwrócić uwagę pielęgniarek które miały nocny dyżur. I wtedy jedna z nich powiedziała do mnie nie widzisz?! Jesteś nienormalna! a ja próbowałam jedynie odciągnąć jej uwagę od tego chłopaka. Zadzwoniłam do mamy, że ma mnie stąd natychmiast zabrać, że nie pozwole się obrażać, a to, że jestem w psychiatryku nie znaczy, że jestem nienormalną wariatką.
Matka przyjechała po 3 dniach, łącznie zaliczyłam tam tygodniowe wakacje. Po rozmowie z ordynatorem dowiedziałam się, że jestem naćpana, że jedyna osoba która przy mnie była przynosiła mi narkotyki. Musiałam oddać próbkę moczu i krwi, ale przecież byłam czysta. Odesłano mnie do domu za złe zachowanie, wyniki badań miałam dostać po miesiącu.
Po powrocie do domu wyprowadziłam się z domu. Matka zrobiła mi dziką awanturę. Mówiła, że naśle policje na M za to, że podrzucała mi narkotyki, groziła konsekwencjami. Nie wytrzymałam, spakowałam walizkę i pojechałam do dziadków. Niewiele pamiętam z tamtego czasu, w końcu i tak się pogodziłyśmy ale to nie był koniec. Wyniki badań bardzo długo nie przychodziły. Matka zadzwoniła do psychiatryka, oni twierdzili, że dwa razy ktoś odesłał wyniki. Oczywiście wina spadła na mnie. Owych wyników na oczy nie widziałam, nie było też żadnego kuriera pod moimi drzwiami które mógłby je przywieźć. Ponoć w końcu przysłali je faksem po jakiś 6 miesiącach, ale do tego czasu temat ucichł. Do dziś nie wiem czy dostała wyniki czy nie. Fakt, popalalam trawkę ale na miesiąc przed szpitalem przestałam. Nie miałam się czego obawiać.
Potem bywało różnie, raz sobie zwymiotowałam, innym razem nie. Od tamtej pory stosowałam diety, zdrowsze i mniej zdrowe. Bywały momenty w których nie obchodziło mnie aż tak jak wyglądam i ile waże oraz to co jem.
W ubiegłym roku moja pani doktor przepisała mi Zelixę, schudłam jakieś 7kilo. Czułam się wtedy najlepiej w całym swoim życiu. Na początku tego roku znów chciałam ją brać, niestety wycofano ją z rynku bo jest bardzo szkodliwa. Co za bzdura.
I tak znalazłam się oto w tym miejscu, to ciągnie się za mną od 5 lat i wiem, że nigdy się z tego nie wyzwolę. To jest jak kaftan którym związywali pacjentów za złe zachowanie.
http://www.formspring.me/3xsick w razie jakichkolwiek pytań.