Carpe Diem
24 Z każdym miesiącem brzuszek mi rósł i coraz bardziej cieszyliśmy się ze zbliżającym się terminem porodu, kiedy wydarzyło się najgorsze...
Wracałam ze sklepu. Był piątek, więc Eric pracował. Ja musiałam ograniczyć pracę ze względu na moją zaawansowaną już ciążę. Gdy odwoziłam wózek pod sklep, ktoś przyłożył mi jakąś szmatkę do ust, po czym chwilę później odpłynęłam...
***
Obudziłam się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nie mogłam sobie przypomnieć, co się wczoraj działo od chwili stracenia przytomności. Próbowałam wstać, ale bardzo bolał mnie brzuch. Maleństwo. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. W ciszy zaczęłam się modlić. Rzadko to robię, ale jak mówi przysłowie "Jak trwoga to do Boga."
Zaczęłam szukać telefonu albo chociaż torebki, jednak nie znalazłam. Może nie minęła nawet godzina, kiedy ktoś wszedł do pokoju.
- Wstawaj. - Odezwał się niski głos kobiety.
- Gdzie jestem?
- Wstawaj powiedziałam. Jak chcesz żyć to rób, co ci każą.
- Nie rozumiem.
- Rusz się!
- Nie mogę wstać. Boli mnie brzuch. Jakbyś chciała wiedzieć, to jestem w ciąży.
- Serio? Rusz się krowo. Czas leci, a mi jeszcze życie miłe.
- To co tu robisz?
- Pracuję. - Podeszła do mnie i pociągnęła mnie za ręce. Poczułam ucisk w podbrzuszu. Zaskamlałam.
Serce waliło mi jak oszalałe. Łzy same zaczęły spływać. Gdzie jest Eric? Potrzebuję go teraz.
Zanim doszłyśmy do dużych drewnianych drzwi, przejęli mnie dwaj faceci w czerni. Jeden z nich mnie przeszukał, po czym wepchnęli przez drzwi i popchnęli mocno, że upadłam na brzuch. Jeszcze bardziej zaczęłam płakać. Niesamowicie bolał mnie brzuch. Zaczęłam się jeszcze bardziej martwić o dziecko. Zwinęłam się w kłębek trzymając za brzuch, kiedy usłyszałam znajomy głos.
CDN.