I oto nadszedł kres...
niestety, nie miałyśmy innego wyjścia.
Musiałyśmy opuścić Redwanki, opuścić Karimę i Apacza

Szkoda że nam się nie udało, bo miała wielką nadzieję, że tak będzie.
Ona cały czas podtrzymywała mnie na duchu - jeszcze nam wyjdzie, jeszcze wszystko się ułozy, musimy pracować.
Może by i tak było, gdybysmy bywały tam codziennie, ale to już osobny problem.
Zresztą, do poskramiania, takich koni trzeba mieć dużo doświadczenie, duzo czasu i odpowiedni do tego klimat. A tu bywało ciężko.
Jak choćby transport. 15 km - niby nic takiego, ale dużo przez las. Rowery odpadają, po tylu kilometrach nie miałabym siły wylonżowac takiego schizola jak Apacz, czy taka wariatkę jak Karima.
Autobusy co prawda jeżdżą, ale spontanicznie, bilety kosztują 5 zł, a ogółem to ja mam zakaz jazdy autobusem do Redwanek, ze względu na moje bezpieczeństwo.
Do tego zimą drogi są zasypane, nieprzejezdne, praktycznie nie ma możliwosci by dostać się do tej głuszy. Skoro sprawę transportu mamy już za soba, bedę tłumaczyć dalej.
Kłopotem jest także dzikość tych koni. Nie wiem czy kiedykolwiek udałoby się nam sparwić by chodziły nie gorzej niz konie Appalozowe. One wymagaja codziennego terningu, pracy, czułości, stałej opieki. Gdybyśmu mogły być chociaz parę razy w tygodniu - ale to wszystko pieniądze, czas naszych rodziców na dojazd...
Dzięki nam te konie chodzą na lonży, mniej boją się wody, dają wszystkie cztery nogi, trochę reagują na wędzidło choćby, trochę na dosiad i łydkę, chodzą na kantarze, nie uciekaja w popłochu od ludzi, Apacz nauszył sie ładnie skakać, Karimka nauczyła się skakać jeszcze lepiej, bo od początku skakała dobrze.
Ale teraz to wszystko będzie zaprzepaszczone, po co ten wysiłek? Dręczy mnie to pytanie, bo całe wakacje żyłyśmy tylko urojeniami, marzeniami, zamiast jeździć i czerpać z tego należytą przyjemnosć. Nie żałuję oczywiscie tych chwil spędzonych z Apaczem, bo mimo swoich wad jest naprawdę wspaniałym koniem. Gdyby tylko z nim porpracowac.. cóż były z niego wspaniały partner.
Troche strachliwy, trochę zbyt niechlujny, trochę leniwy i zeschizowany.. ale mimo to kochany, nie było nim ani krzty złości, nigdy nie próbował mnie zabić (tak jak karimka kochana), porafił pocieszyć, mozna się było przytulić do takiego grubasa...
Ale teraz koniec tego... Będziemy ich odwiedzac, moze czyscić, siedziec od czasu do czasu, ale Redwanki nie będą już naszą stajnią. Już nie będziemy mieć prawa tak o niej mówić.
Nie myślcie broń Boże że opuszczamy to miejsce z powodu tego, ze nie dajemy rady z końmi, chociaż to częściowo racja. Poprostu nie mozemy z nimi pracowac raz na tydzień lub rzadziej. Myslałyśmy ze pod koniec wakacji będziemy już jeździły w tereny, ale... pomarzyć dobra rzecz...
Pokochałam Apacza i kocham go nadal, nigdy nie zapomnę o tym brudasie, zawanym Apollo, o naszych skucesach i porazkach, o małych radościach, smutkach, o tym co razem przeżylismy...
Często przeglądam zdjecia i myślę sobie jakby to było, gdyby chodził pod siodłem i naprawdę mogłabym go dosiadac, opiekować się nim nalezycie... ale to niemożliwe niestety...
Kończę bloga, ale nie będę zmieniać kolorów na czarno - białe. Nie widzę powodu. Co prawda to smutne zakońćzenie, ale to częściowo my się na nie zdecydowałysmy. Apacz zyje, i myślę ze jest względnie szczęśliwy u boku Karimy na pastwisku pełnym trawy...
i niech tak zostanie...
Kto dobrnął do końca gratuluję, zaparszam też na nowego bloga
www.konopiasta.fbl.pl
a niech zobaczę komentarz typu "sweet", "wbijaj do mnie" - chyba zabiję...
moze od czasu do czasu dodam jakąs fotkę z odwiedzin w Redwankach, kogo to interesuje, moze zostawić mnie znajomych...
Apacz kocham Cię
