W czwartek obudziłam się z takim globusem, że nie było mowy o ruszeniu się od łóżka i miski. Zadzwoniłam natychmiast do Derechcji, która wystękała:
- No tak, no dobrze.
Potem telefon się urywał, ja oczywiście nie wstawałam. Na drugi dzień rano odsłuchuję pocztę głosową, a tu kochana Derechcja mnie monituje:
- Mam nadzieję, że się lepiej czujesz, pamiętaj w każdym razie, że musisz przynieść certyfikat medyczny.
I takiej też treści przyszedł mail.
Ha ha. Dwanaście lat pracuję w Fabryce i NIGDY żadnego zwolnienia nie żądano. Albo Derechcja odpuszcza albo - gdy jest upierdliwa - żąda odrobienia.
W piątek pyta, czy przyniosłam. Tłumaczę jej, że gdybym była w stanie iść do przychodni, to równie dobrze przyszłabym do pracy. Mówię, jak komu mądremu, że nie jadłam nic 36 godzin, że nawet pić nie mogęw takich wypadkach, że tylko leżeć w zaciemnionym pokoju i starać się nie przewracać nałóżku, coby się nie porzygać.
Odpowiedź:
- Twoja nieobecność to poważny uszczerbek na wizerunku Fabryki.
Kurtyna.
Zaskoczyła mnie Derechcja, ale i Wy też. Żeście tak rozpoznali ten kawałek dachu... a konkretnie Elegancka i Adalibra i Viridarium.
Nadjamdwa i Jitka słusznie wytypowały Boya jako bohatera następnego serialu.
A skoro pokazałam kawalek dachu Domu Długosza, to może i cały też pokażę. Widok od strony Wawelu, od strony ul. Podzamcze o zachodzie słońca.
A dziś - lektura.
I tak zarzucał swego opiekuna pytaniami, aż doszli do ulicy Kanoniczej. Stanęli przed narożnym domem, bernardyn zastukał w bramę kołatką, stróż otworzył.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, a gdzież to Jędrzej się podział?
- Na wieki wieków. Do chorej córki na tydzień pojechał; ja go ino zastępuję. A do kogo wasza wielebność?
- Jak to, do kogo? Do pana tego domu, do przewielebnego kanonika Długosza. A prawda... próżno się dziwuję, cale mnie nie znacie. Idźcie tedy na górę i oznajmijcie, jako bernardyn Szymon z Lipnicy przyszedł i rad by się widzieć z jego przewielebnością, a w sprawie nie cierpiącej zwłoki pogadać.
Odźwierny poszedł, a Wawrzuś, jako nie przestawał od rana, znowu zapytał:
- Na co taka sień syroka?
- Ksiądz kanonik proszą na górę, są we wielkiej sali! - biegnąc ku gościowi wołał stróż.
Poszli po kamiennych, mocno wychodzonych schodach na pierwsze piętro. Minęli dwoje czy troje drzwi; czwarte, jakby na powitanie, same się przed nimi otwarły, a na progu stał stary człowiek w czarnej sutannie lamowanej fioletem i obie ręce ku ojcu Szymonowi wyciągnął.
- Co za dzień błogosławiony, że wielebnego brata witam pod moim dachem! Wejdźcie, proszę, może raczycie pojrzeć na prace ich miłościów skryptorów? Ja co dzień tu zaglądam, ku pilności a uwadze młodzieniaszków naganiam, bo to... hm, hm, hm... - odchrząknął mrukliwie i machnął ręką.
A Wawrzuś, uczepiony habitu ojca Szymona, przypatrywał się ukradkiem staremu księdzu.
"Białe, ale gęste; nie tak, jak nas pleban, co ino dziesięć włosików mają na głowie. A brwi tez to nastrosył... o, nicym krzacyska zwisają mu nad ocyma... Abo nos! tez długocki; inse dwa by zrobił z tego jednego. A cegóz tak przerabia gębą, jakby se co smakował? Dy nic nie je?"
Sala była szeroka, a płytka, jakby stworzona na cel, do którego ją użyto. Trzy okna wychodziły na ulicę, z nich był widok wprost ku królewskim komnatom; tylko że dom Długosza stał u stóp, a zamczysko na szczycie Wawelu. Strop z ozdobnie rzezanych belek modrzewiowych poczerniały już był od starości. Wzdłuż trzech okien ustawiono olbrzymi stół, ciemnym suknem zasłany. Przy nim siedziało z jednej i z drugiej strony po sześciu młodych kleryków. Każdy miał przed sobą wielki arkusz grubego żółtawego papieru złożony we czworo, parę gęsich piór zatemperowanych i szklane naczyńko z inkaustem (jak wówczas nazywano atrament). Najwprawniejszy z pisarczyków nie na papierze pisał, lecz na pergaminie, egzemplarz przeznaczony przez autora dla miłościwego króla.
U górnej wąskiej strony, z łokciami na stole a głową na rękach opartą, siedział starszy jakiś mężczyzna i głośno, wyraźnie a powoli, słowo po słowie z rozłożonego rękopisu czytał. Tamci zaś pisali starannie dyktowane wyrazy. Każdą literę poczynającą nowy ustęp ledwie tylko zaznaczano cieniuchnymi kreskami, bowiem po zapisaniu całego arkusza oddawano go uczonym w zdobnictwie pisarzom, a ci wielkie litery, czyli inicjały, malowali kunsztownie jaskrawymi barwami i złotem.
- Jakąż to księgę daliście, wasza przewielebność, przepisywać, że tak pilno baczycie na staranność wykonania?
No właśnie.
JAKĄ TO KSIĘGĘ DAŁ PRZEPISYWAĆ JAN DŁUGOSZ?
DLA KTÓREGO KRÓLA BYŁ PRZEZNACZONY TEN WYPASIONY EGZEMPLARZ?
A JAKIEJ TO KSIĄŻKI FRAGMENT WŁAŚNIE PRZECZYTALIŚCIE?
KTO JEST JEJ AUTORKĄ?
Z JAKIEJ RODZINY PISARKA SIĘ WYWODZIŁA I JAK TA RODZINA ZOSTAŁA UCZCZONA W KRAKOWIE?
PO CO SZYMON Z LIPNICY PRZYSZEDŁ DO DŁUGOSZA Z MAŁYM WAWRZUSIEM?