Piękna podróż .
Śnieżne kule spadały z nieba jak bomby za okupacji. Po panującej pogodzie można było odgadnąć, że coś się święci w powietrzu. Biorąc wdech nosem było czuć nieprzyjemne swędzenie. Znów, któraś z ciotek użyła duszących, starodawnych perfum. Spaliny też można było wczuć przez otwarte okna. Mgła unosi się tuż nad polami Elizejskimi. Zimny poranek. Nie przyjemny. Gorąca kawa trzyma mnie jedynie na nogach.
Paryż niegdyś miasto, które kochałem latem. Kwiaty rozkwitają, na ulicach pełno turystów pałętających się w nieznanych im kierunkach. Było słychać muzykę, rozmowy ludzi, śmiech. Wieczorami zabawy nad Sekwaną. Sączenie wina tuż pod wieżą Eiffla. Beztroskie, zawsze młode miasto. Pachniało najpiękniejszymi zapachami świata. Uzależniało to, do zawrotu głowy. Gardłowy warkot, którym posługują się Francuzi, łapał za serce, aż za bardzo. Do tego stopnia, że sam mówię niemalże płynnie. Pochłonęło mnie doszczętnie .
Drugi ślad już pozostawiony .