Wcześniej było inaczej.
Festival Jeździecki w Baborówku, na pewno to się tak odmienia? Brak prądu, deszcz, głośno, gorąco, zepsuta pompa i masa ludzi w pewnych momentach. Cwaniaczek i ulubiona klientka - mleko stoi żeby ludzie wiedzieli jakie to. Fuzzy! I oczywiście samochód z kubkiem od kawy, oczywiście jedyny MacDo na A1 i oczywiście szybka ewakuacja na 85A. Nocne powroty.
Cały jeden dzień wolności ze zmienianiem ciągle planów - milion lat na wybieranie piwa. Jagodowe, jabłkowe, miodowe i malinowe. Niezłe company. Polówka - komary - piwo na spodniach i wcześniejsze wyjścia i dłuższe spacery. A potem niesamowite i spontaniczne wakacje - Grabina!
Gdzieś pod Płockiem bez jeziora. Potem w drewnianym domku z łazienką. Cóż - pływanie w ubraniach? Zawsze spoko, utopiony telefon - też spoko. Zgubiony aparat - jeszcze bardziej. I dużo, dużo lubelskiej różowej. Ciężka noc, ciężkie pisanie i ciężki wyjazd właściwie w ciągu tych kilku dni - większość kadrów jak z filmu. Prawdziwi kryminalni naprawdę - Playboy i "umiesz szybko pisać na komputerze?". Polne wycieczki z piwem czekoladowym, kłótnie o politykę, o patriotyzm. Polne wycieczki ze zgubionymi butami i wpadaniem do strumyka - 4,5km autostradą albo przez las. No i żeby nie było nudno - pies, który nie szczeka i skakanie przez bramę. To było śmieszne na te parę godzin... skomplikowane życie, skomplikowane słowa i wydarzenia. I skomplikowane - rozwalone kolano, wszędzie piach, grill, Nowe Rumunki i taka sytuacja.
Wieczorne koncerty i dworce, wieczorne "może znowu spontan" i taki leniwy weekend. Bo w sobotę tylko do 3 przed komputerem a w niedzielę tylko do 4 na dworze. Off - bardzo dobry off znowu z dupą na ryju ;3 z cieknącymi frytkami, z ogólnie i wszechobecną pompą. Znajomi nad morzem i kolejne obietnice.
A dzisiaj pusto.
i aparat, i odtwarzacz i nic.
Piosenki z tamtych wakacji mnie zabijają.