Bilans:
śniadanie: dwie kromki z szynką i jakimś sosem
drugie śniadanie: serek
obiad: trochę dyni
kolacja: jakieś warzywa
Ćwiczenia:
w trakcie uskuteczniania
Jako, że nie mam ostatnio weny, wstawiam swój bardzo stary tekst (który pochodzi z wypracowania na polski w czasach licealnych) - fragment.
*
Zanim się zorientowałem, nieposkromiony w swej sile przeszczep już chlasnął po twarzy swojego właściciela. Zach, kretynie patentowany. Jesteś hetero, cioto zboczona! HETERO! O dwie litery więcej, a jaka różnica, hm?
Coś się wydzierało w mojej głowie z tak wściekłą zajadłością, jakby miało równie duży problem w spodniach (o wyglądzie niewielkiego namiociku, którego mieszkaniec kempingujący w kanionie imienia J. Pachwina, właśnie zbudzony, podniósł się do pionu z dwóch poduszeczek, którymi sobie wcześniej wyścielił śpiwór.) Moje z lekka przyćpane spojrzenie - najwyraźniej będące skutkiem ubocznym obowiązkowych czterech godzin snu, niezbędnych do codziennego dokarmiania przesilonych bateryjek z lekka pomarszczonej kupki szarych komórek - powędrowało do oczojebnego zegara naściennego. Jakbym go miał, kurwa, przeoczyć na wyładowanej pustką ścianie. Wskazówki zegara ukazywały wdzięczną, jakże dziewiczą godzinę, którą była ósma szesnaście. Mogłem sobie tylko wyobrazić jak żałośnie musiała wyglądać moja szpetna morda, gdy spojrzałem w stronę rozpizglu, który uprzednio nazywany był oknem. Z rozdrażnionym westchnieniem niezadowolenia przeturlałem się niezdarnie ze środka łóżka na jego krawędź i gwałtownie podniosłem dupsko do pionu. Zafalowało mną, jak prześcieradłem na wietrze, a w zamroczonym obrazie, który mi się objawił, fruwały jakieś kurwiki. W dzikim przypływie paniki chwyciłem się tego, co było w zasięgu ręki, a więc chybotliwej lampy, której najwyraźniej nie podobało się to, iż ktoś śmie dotknąć jej gładkiej nawierzchni, gdyż uciekła mi spod palców i runąłem jak drewno na podłogę. Przyjebałem czołem w malowniczą podłogę o kolorze czerni, która w tym momencie promieniowała tęczowo, jak dyskotekowa kula. To nic, że prawie pozbawiłem swoją iście piękną twarz nosa, którego kości wydały w chwili uderzenia jakiś nieartykułowany dźwięk. Przez chwilę nie śmiałem się ruszyć, mimowolnie udając Biedaka Nieboszczka z ulubionego serialu komediowego swojej starej, by wykminić czy nie doświadczę za moment jakiegoś nieziemskiego bólu, dzięki któremu uszami wycieknie mi wątrobowe mięsko. Kiedy jasnym stało się, iż przeżyłem, powoli podniosłem cielsko do pionu, dla dodatkowej równowagi rozkładając ramiona na boki. Samolocik! Samolocik! Jam jest mały samolocik!
Gratulacje, panie Zachary. Właśnie wygrał pan dożywotni pobyt na oddziale opieki specjalnej. Spotkania z Wróżką Zębuszką w każdy wtorek, a wycieczka do Nibylandii zapowiedziana na czwartego września.
Rozmasowałem nos i czoło, po czym w kilku krokach, bez żadnych obrażeń, pokonałem odległość dzielącą mnie od wyjścia. Szczęście zapukało do mych drzwi, więc otworzyłem je zamaszyście.
WOF, WOF!
PIZD!
I już leżałem na podłodze po raz drugi tego dnia, a na moim brzuchu leżał potwór wielkości hipogryfa w młodym wieku.
- Cerber, ty pieprzona w dupę suko... - zironizowałem z bólem, spoglądając na winowajcę. Z psiej mordy wydobył się różowy jęzor i rozprowadził po mojej twarzy ślinowy roztwór truciźniany. Gdybym nie był przyzwyczajony do tego uroczo tradycyjnego porannego powitania, pewnie rozerwałbym psisko na czynniki pierwsze.
Zepchnąłem cuchnącego dobermana i wstałem, otrzepując się ostentacyjnie.
- Byś się umył - skomentowałem łagodnie zapach, który roztaczał mój zwierzak, po czym zarzuciłem pośladem i ruchnąłem się w stronę kuchni. Widząc ni mniej, ni więcej ciała, jakoby jedynie swą matkę, odetchnąłem z ulgą. Najwyraźniej reszta kwasowa domowników wybyła już do prac, szkół, przedszkoli i innych zwierzyńców.
Nie bawiąc się w przydługie powitania, porwałem w zęby tosta, którego mamcia właśnie oglądała z dziwnym zaciekawieniem, przesuwając przy tym po talerzu, po czym z niewinnym wyrazem twarzy (tyle, na ile pozwalało trzymanie pajdy w gębie), wymruczałem niezrozumiałe: "Okno się samo rozpizgło, mamuś" i ulotniłem się ze strefy rażenia z powrotem do swojego, przyjaznego dzieciom kombatanta, pokoiku.
Wtranżalając zimny chleb tostowy, powlokłem swój kufer do wyjścia i wystawiłem za drzwi. Różdżkę wydłubałem z kubła na śmieci, a jak się tam znalazła, to nawet moje przyrodzenie nie wie.
- Accio fajki - mruknąłem od niechcenia, a jakaś kupka ciuchów w kącie pokoju zadrżała i już po chwili dostałem rozpędzoną paczką czerwonych Malboro prosto w wyszczerzoną niepotrzebnie klawiaturę. Wyciągnąłem cygareta z paczki i zagryzłem filtr, by swobodnie schylić się do spodni, które zamierzałem wciągnąć na tyłek. Kiedy udało mi się ambitnie wszystko ubrać, zapaliłem papierosa i wyciągnąłem go na trzy oddechy, by po tym niemal umrzeć od kaszlu jak zaawansowany astmatyk. Zadowolony jak ta cholera, co w ciepłych krajach panuje i ludzi gnębi, wyciągnąłem z notesu swój bilet na pociąg do Zakładu Dla Obłąkanych i przyjrzałem się godzinie, która jeszcze niedawno wydawała się tak odległa.