Dlaczego spokoju dać mi nie zamierza, gdy skończone myśli zamknięte, schowałam głęboko na dnie siebie najgłębszym. Dlaczego znów oddech mój umiera, gdy szmer tonu wydychanego dźwięku jego, paraliżuje po końcówki mnie palców samych. Dlaczego obraz słów moich wszystkich, w głowie jego imię rozmazuje. Wygryza je wszystkie, wszystkim im godnym pochwały zabiera. Dlaczego pośród ludzi milionów, mój kierunek znów obiera. Dlaczego, dlaczego przerabia zamknięty rozdział, na swój własny tomik osobny. Dlaczego wkradł się znów znienacka, mordując pogranicza mych westchnień. Zimnokrwisty, w przedziale ludzkich wzruszeń mglisty. Dlaczego mogąc należeć do wszystkich, mnie bólem obarcza swym ciężkim. Dlaczego wrócił, mógł nie wracać przecież. Dlaczego. Dlaczego tak bardzo, On sam mnie boli. I niszczy, niszczy mi wszystko, mnie niszczy sobą bardzo. Dlaczego nie mogę przestać go mieć przy sobie. Dlaczego nie pójdzie gdzieś sobie, ode mnie daleko. Dlaczego gdy wraca, odwracam się życiem do świata.
żeby się obudzić rano
doprowadzić włosy do opamiętania
umyć się i ubrać
postawić czajnik z gwizdkiem
odgarnąć z okna samotny deszcz
trzeba się oprzeć na tym co wymyka się jak mokry kamyk
na sekundzie której już nie ma
na myśli której nie sposób dotknąć
na sile ciążenia co oddala tego kogo się kocha
kochamy od razu dwie osoby niemożliwe do kochania
bo tę co za blisko i tę co za daleko
i chyba nawet dlatego umieramy
żeby nas było widać i nie widać.
Twardowski.