photoblog.pl
Załóż konto
Ważne!

Zdjęcie widoczne dla użytkowników posiadających konto PRO

Kup konto PRO

"Spojrzałem na leżącego. W gorącym jasnym słońcu twarz jego odcinała się nierealną bladością. Delikatne, prawie chłopięce rysy zaostrzone były wyczerpaniem. Jasne włosy, zmierzwione, w ciemnych skrzepach krwi, oblepiały mu czoło wysokie i gładkie. Głębokie cienie pod oczami zachodziły aż na zapadłe policzki. Skrzyżowane na piersiach ręce zasłaniały szerokie plamy krwi na rozpiętej koszuli, skrzepnięte i zaskorupiałe po bokach, ale środkiem jaskrawo świeże.
Czterdzieści osiem godzin męki nie opatrzonych ran, gorączki, bólu, brutalnych przesłuchań oraz noc spędzona na gołej podłodze za ścianą naszego pokoju.
Rano zniesiono go z góry. Thieschke kazał go postawić i prowadzić pod ręce na końcu. Ciało jego opadało ciężko, bezwładnie jak zwiotczała masa pozbawiona kości. I wówczas wzrok leutnanta spoczął na stojącym opodal wózku, lepkim od krwi i rojącym się setkami much.
Obojętnym głosem rozkazał ułożyć na nim rannego.
(...)
Ranny mówił z trudem, krótkimi urywanymi zdaniami. Pierś unosiła mu się wysoko, a przyśpieszony gorączkowo oddech ze świstem przedostawał się przez gardło.
- Dajcież mu spokój! - powstrzymywał pytania adwokat. - Przecież widzicie, że mówienie śmiertelnie go męczy.
Przerwaliśmy indagację, ale ranny opowiadał dalej.
Z jego przerywanych, poplątanych słów dowiedzieliśmy się, że bronił ze swoją grupą barykady na Karolkowej. Niemcy ostrzeliwali ją piekielnie, ale przecież trzymała się uporczywie. Dopiero atak czołgów przełamał opór. W momencie gry lufa zbliżającego się do barykady "tygrysa" bluznęła ogniem, poczuł silne uderzenie i upadł; wpółomdlony, ostatnim wysiłkiem odczołgał się w bok do najbliższej bramy. Gdy uniósł się z trudem, rozglądając za towarzyszami broni, barykada świeciła pustką. Rana krwawiła coraz mocniej, powoli zaczął tracić świadomość.
Ocknął się dopiero w niemieckiej ciężarówce, która przywiozła go późną nocą na ul. Sokołowską. Esesmani chcieli wymusić od niego zeznania o liczebności powstańców, rozlokowaniu poszczególnych grup, o sytuacji w mieście. Zaciął się, gdy go bito, omdlał. Niemcy wrzucili go do pokoju, sąsiadującego z naszym, gdzie spędził noc.
(...)
Minęliśmy już Płocką i Działdowską wypełnioną wojskiem, samochodami. Nieraz od mijającej nas grupy niemieckich żołnierzy oddzielała się na chwilę sylwetka dowódcy, oficera czy też podoficera, i padało pytanie w stronę naszej eskorty... Prowadzący nas esesmani wyjaśniali krótko.
- Banditen - wykrzykiwali żołnierze ukazując nas palcami, mrucząc przekleństwa i niedwuznacznie potrząsając bronią.
- Alles erschiessen - rzucali jadący na samochodach lub czołgach.
Eskorta nasza mrugała do nich porozumiewawczo i przynaglała nas do szybszego marszu.
(...)
Leżący na wózku poruszył się niespokojnie. Ten nagły postój w orzeźwiającym chłodzie ocucił go. Powoli otworzył oczy, rozglądając się wokoło. U wylotu uchylonej bramy chwiała się na wietrze biała flaga z czerwonym krzyżem.
W spojrzeniu rannego, które zachłannie wlepił w zawieszony kwadrat płótna, rozbłysło światło nadziei na ocalenie, które było teraz blisko, tuż za murem, w białych szpitalnych salach. Opanowany nią gwałtownie uniósł się z energią i wysunął okrwawione nogi. Przez krótki moment ciało jego ważyło się na kancie deski, poszukując stopami ziemi.
W ciszy zaskrzypiały buty grubego sierżanta. Podszedł wolno do rannego, a twarz jego czerwoną i świecącą się od potu wykrzywił nieprzyjemny uśmiech.
- Nein. Du nicht ins Lazarett! - syknął przez zęby i jego gruba rozcapierzona łapa opadła gwałtownie na ramię chłopaka. Ten zachwiał się i opadł z powrotem.
Gdy ruszyliśmy naprzód mijając szpital, ranny leżał nieruchomo. Jego ręka zaciśnięta na rogu deski rozkurczyła się i opadła bezwolnie. Spod przymkniętych powiek wolno spływały łzy, osiadając w zagłębieniach wychudzonych policzków.
(...)
Właśnie zajęci byliśmy ściąganiem desek i połamanych mebli, gdy przypadł do nas Edek, zadyszany i pobladły.
- Chodźcie na chwilę, każdy z nas musi to zobaczyć... i zapamiętać - mówił zmienionym głosem. Spojrzeliśmy na niego pytającym wzrokiem, ale on odwrócił się już i ruszył w kierunku ulicy. Edek przeciął ulicę i podążył do przeciwległego domu. Poznaliśmy go od razu. Była to kamienica, w bramie której złożyliśmy rannego na barykadzie towarzysza. W sieni stali już inni pochyleni nad czymś, co tylko w zarysach przypominało ciało ludzkie.
W powietrzu unosił się tu ostry, gryzący zapach rozlanego kwasu solnego. Szeroka czarna plama spalenizny wybiegała aż na ulicę, a pośrodku niej leżało ciało naszego kolegi. Nie były to już zwłoki czy też nawet ich zarys, pozostała tylko nieokreślona masa, jakiś zwęglony szczątek. Twarz oparta na zasłaniającej ją ręce zachowana jeszcze była najlepiej i po niej to poznaliśmy chłopca."

 

 

/ Verbrennungskommando Warschau / Tadeusz Klimaszewski

Dodane 11 LUTEGO 2014
389

Informacje o numerymowia


Inni zdjęcia: 1541 akcentova944 photoslove25Kolarka czy kolarzówka ? ezekh114niedzielnie locomotivLisek ajusiaAlpy ajusiaEhh patusiax395Ja ajusiaTrw damianmafiaAqa park bluebird11