Właśnie skończyłam robić ciasto. Ciągle żyję z nadzieją, że znajdę w sobie siłę i nie tknę ani kawałka. Ciasto ma kilka warstw... biszkopt, krem cytrynowy, biszkopt, galaretka z brzoskwiniami. Podejrzewam, że 1 kawałek będzie miał dobre 200kcal. Ale na jednym się nie skończy... Boje się.
śniadanie: jabłko [60]
II śniadanie: nektaryna [55]
obiad: 200g gotowanego kalafiora [44] + 2 ziemniaki [131]
podwieczorek: jogurt [112] + 3 łyżeczki otrębów żytnich [25]
kolacja: twaróg na słodko [214] + wafel ryżowy [38]
suma dnia: 679kcal.
Sporawo... ale pocieszam się tym, że może uchronię się przed zbytnim spowolnieniem metabolizmu.
Teraz kolej na ćwiczenia, za które wezmę się późnym wieczorem.
10min rozgrzewki (w tym stretching)
10x pompki
200x skręty tułowia
100x skrętoskłony
100x skłony boczne
50x skłony
50x brzuszki
100x krążenia uniesioną nogą leżąc bokiem
100x unoszenie nogi leżąc bokiem (wysiadłam na tym -.-)
100x 60x unoszenie zgiętej nogi w podporze przodem
30x przysiady w rozkroku
400x podskoki
10min step
5min stretching
wykonano! :)
edit:
Siły i motywacji na truchtanie w miejscu nie wystarczyło, ale jednak coś tam spaliłam podczas tych 40min ćwiczeń.
Mam teraz dobry patent więc powinno jakoś iść z górki... Pierwsze siłowe, potem aeroby! -zapamiętać!!!