Myślała, że uśmiechem zabije szatana, jednak ten sprawił, że ogarnął ją gniew i smutek... I nie wiedziała jak sobie z tym wszystkim poradzić... Momentami płacz zamazywał jej realistyczny obraz świata. Widziała już tylko ciemność i beznadzieje. Czuła, że jest nikim i nic już dla nikogo nie znaczy. Gdzieś w środku, z samego dna jej serca uwalniały się pokłady negatywnych emocji... Nie chciała dopuścić do tego by wydobyły się z niej, dlatego też wypuszczała część z nich poprzez oczy, które miały funkcję 'gorzkich łez'. Nie wiedziała co się z nią dzieje i dlaczego zachowuje się jak gówniara, której nic nie pasuje, która ma humory i wyżywa się na każdym. Bała się samej siebie, bo w jej głowie roiły się czarne myśli... Bała się, że straci najbliższe jej osoby, bo jej zachowanie przysparzało im wiele cierpienia... A ona? Ona nie umiała wytłumaczyć co się z nią dzieje i to dobijało ją jeszcze bardziej. Wiedziała, że potrzebuje się uwolnić od zła, które dobrze wiedziała kto wydobył z jej serca... Tyle razy wyrzekała się tego gościa, tyle razy przysięgała samej sobie, że nie pozwoli mu wrócić do jej życia i nim kierować, tyle razy... Dobrze wie ile zadał jej cierpienia i jak wiele mogła przez niego stracić. Podły drań, który zawsze przychodził do niej w chwilach słabości. Tym razem znów poczuł, że jest słaba. Tak słaba, że nawet nie potrafi się już tak samo modlić. Jedyne, co potrafiła, to krzyczeć do Boga, żeby ją chronił, by nic się jej nie stało i by dał jej siły, bo chciałaby już wstać, a jednak ciągle leży. Ona czuła, że nie ma już takiej siły walki jak kiedyś. Do tego reszta świata wcale jej nie pomagała. Choć drobnym słowem, przy drobnej czynności, przy drobnym zajęciu, w którym wcale nie była świetna i wiedziała o tym, a chciała mieć nadzieję, że może jest inaczej. Nikt, zupełnie nikt nie powiedział 'dasz sobie radę'. A nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo potrzebowała tych słów. Tych pieprzonych trzech, krótkich słów... Jednak dziś uświadomiła sobie, że gdzieś tam w środku ma mnóstwo sił i nie potrzebuje nikogo by się podnieść. Przecież zawsze była cholernie samodzielna, bo wiedziała, że ludzie są i ich nie ma. Nie ma ich, gdy być powinni. A nawet jak są, to myślą, że nic nie mogą zrobić by pomóc. Gówno prawda. Wystarczy by powiedzieli, że w nią wierzą, że ona da sobie radę...
Dobrze, że chociaż Ty we mnie wierzysz, nawet jak jestem dla Ciebie okropna, to Ty mnie nie zostawiasz, nie odchodzisz, nie urywasz rozmowy w połowie, bo wierzysz we mnie, że podniosę się i będę twardo szła za Tobą. Tak mój Boże, kocham Cię! <3
Dziękuje, że jesteś przy mnie, choć ostatnio jest ciężko być ze mną.
Kocham Cię całym sercem i pragnę dawać Ci już tylko szczęście najdroższy :-* <3