Nadszedł moment, kiedy czuję w stopach, że przyszły dni bezradności.
A co za tym idzie w parze zupełny brak ochoty do pisania.
Kilka klęsk poniesionych w życiu,
plus sytuacji ograbiających z nadziei.
Parę słów puszczonych w powietrze
lub uniesionych jak te pióra na wietrze.
Nieco mniej szczęścia tego na co dzień
z dozą braku spełniania siebie co krok.
Z tysiącem myśli błądzących w głowie,
ponieważ zbierając je wszystkie to umykają.
Łącząc wszystkie potłuczone kawałki
po tym co pozostawiła nam codzienność.
Plan, który został dość swobodnie ułożony
rozpadł się przy pierwszym podejściu.
Każda zaczęta i nie dokończona rozmowa
przebiegająca w totalnej ciszy bez pasji.
Zamykając umysł przed zbytnią otwartością
i ludźmi, którzy próbują zawładnąć czyimś życiem.
To tak naprawdę jest irracjonalną ucieczką
przed problemami, która nas nie dotyczą.
Lub po prostu nie dopuszczając tej myśli.
W milczeniu wypijając kolejną herbatę,
mówiąc i rozmawiając na tyle ile jest to konieczne.
Zagryzając kolejną kostką czekolady z orzechami,
by po chwili pochwycić aromatyczną mandarynkę.
Przy nastrojowej nucie brzmiącej w głośnikach.
Tak czas mógłby wiecznie przeciekać przez palce.
A nawet zatrzymać się na jakąś odległość.
Gdyby jeszcze tylko był przy odpowiednim towarzyszu...
Żeby w zupełnej pewności każdej chwile
móc stawiać wspólnie kolejny stabilny krok!