photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 23 MARCA 2017

Pamiętam wiele momentów ze swojego życia. 

Brzmi to absurdalnie, jakby pisała to 70latka i opowiadała wnukom historie przy filiżance gorącej herbaty, opatulona w cieply koc, wsłuchując się jednocześnie w trzaskający ogień w kominku.

Pamiętam i odzywa się pamięć.

Tak jak wyłącza się powoli zima, tak we mnie wyłącza się tryb zapomnienia. Wracają szczątki z mojego dawnego życia, tak jakby ktoś pukał do moich drzwi i robi to tak zupełnie niespodziewanie, że wstaję i odruchowo otwieram. A potem płaczę lub zatracam się w bólu, zakopuję i pozwalam by mnie pożarł.

W nocy nie jest lepiej. Sen, który kiedyś był wybawieniem, teraz okupywany jest lękiem. Kiedy ciało śpi i leży zupełnie nieruchomo, nagle ktoś zaczyna je dźgać szponami demona, szarpie, dręczy, wysysa energię, wyciąga stare wspomnienia, aż wreszcie budzę się przerażona i dygoczę przez godzinę skulona pod kocem.

 

Pamiętam coraz więcej momentów ze swojego życia. 

Choroba wytarła ze mnie większość, kiedy umierała mi dusza i ochylałam głowę do tyłu, wdychałam kurz z powietrza, wyobrażając sobie, że tym razem to heroina.

Dziwiła mnie wtedy reakcja ludzi na mój widok. Jakbym była duchem albo przybyszem z innej planety. Ludzie, których uważałam za przyjaciół, rodzina... zagryzali zęby na mój widok i spuszczali zakłopotane oczy. Czasami widywałam zaskoczone spojrzenia ("to jeszcze ci nie minęło?"), czasami pełne wrogości ("ile można ci to tłumaczyć? przecież to jest proste"), innym razem wypowiadali się wielcy znawcy ("wiem co ci pomoże, jeśli to ci nie pomoże, to nic nie pomoże"). A ja patrzyłam na wszystkich z niechęcią, bo ileż kurwa można słuchać wszystkich porad, historii i przypadków jak szaman magicznie odczarował kobietę, ozdrowiała i dorobila się trójki dzieci. Miałam dosyć wszystkich znawców, którzy wiedzieli jak mnie poskładać. Denerwowało mnie to, że obchodzą się ze mną jak z jajkiem lub wykonują za mnie czynności, bo nie mam rączek i własnej woli.

 

Wtedy pragnęłam całą sobą jednej osoby i wiedziałam, że żaden lekarz czy cioteczna siostra babci nie są w stanie mi pomóc. Kiedy gdzieś się spotykaliśmy, przez sekundę czułam niewyobrażalne szczęście, a potem ból gniótł mnie w ziemię, kopiąc przy tym mój grób.

Widziałam jedynie przez ułamek sekundy iskrę w jego oczach i tylko na to czekałam. Potem wszystko we mnie gasło poza jedynym nieodłącznym towarzyszem życia - bólem. On rozpalał się dalej, ale też gasł, najczęściej po kilkunastu godzinach.

Wychodził.

Słyszałam zamykane drzwi, odgłos kroków.

Cisza.

Zegar tyka.

Jedna godzina, druga...

Słońce zachodziło.

Zasypiałam w oparach cierpienia, dymu tytoniowego i własnych myśli.

Samobójczych. Takie hobby.

Po kilku godzinach otwierałam oczy i dostawałam w twarz, brzuch i serce. Zebranie powietrza w płuca wymagało odwagi, bo cierpienie narastało. Żyłam, wciąż żyłam. 

Czasami miałam takie dni, że lubiłam leżeć na podłodze. Patrzyłam na sufit, otwierając i zamykając dłonie. Oficjalnie nazywa się to "otępieniem", ja nazywałam "delirką miłosną". Zamknięcie się w czarnym pudełku bez wyjścia sprawiało jakąś ulgę. Nie czułam życia i to było piękne. 

Żyłam w cywilizacji zagłuszenia i śmierci. 

Uciekały mi dnie, a ja wciąż egzystowałam bez celu, jak duch. Milczałam, ale i krzyczałam jednocześnie. Kochałam i nienawidziłam. Przestałam wierzyć, ale ciągle liczyłam na cud. Umarłam, lecz żyłam nadal. 

 

Oszalałam z rozpaczy i patrząc na to z perpektywy czasu, była to najrozsądniejsza rzecz w moim życiu.

Pamiętam coraz więcej, by za chwilę znów zapomnieć.