taki piękny dzień dziś był, że wyskoczyłam z domu w mojej ulubionej obcisłej sukience oczywiście z ramoneską. wszystko było pięknie, dopóki nie natknęłam się na starszego pana, któremu jakieś 2miesiące wcześniej zrobiłam zakupy spożywcze, bo najzwyczajniej zrobiło mi się go szkoda, gdy zauważyłam, że nie stać go na chleb. dziś zaczął mnie wyzywać od "jeban*ch dziwek" jakim kurwa prawem? starasz się być miłym, pomagasz człowiekowi ze szczerego serca, a on sugerując się ubraniem (zresztą, mało to osób w sukienkach do połowy uda chodzi?) tak potrafi zwyzywać. przez tą sytuacje straciłam wiarę w ludzkość i wątpie, że już kiedykolwiek tak komuś pomogę. zepsuło mi to dzień strasznie. jeszcze mój facet.. znowu się wszystko popsuło, tymrazem ostatecznie. i dobrze :) jestem twardą babą, nie dam się znowu wykorzystać :) po tym wszystkim wybrałam się z bf na piwko w plener, i jakoś odreagowałam cały tydzień.
przez to piwo bilansu nawet nie piszę,
i znowu zaczynać wszysko od nowa...
musze się wreszcie ogarnąć pod tym kątem.
jeśli chodzi o aktywność, to wykopałam ćwiczenia na uda z baletnicą.. pokładam w nich ogromne nadzieje, w końcu one wszystkie mają takie szczuplutkie nóżki! wycisk na 5+!
i ukochane ABS z Mel B :)