Jest mi trudno. Kusi, żeby znów poczuć sływającą krew po nadgarstku, ale się powstrzymuję. Obiecałam to K. i muszę dotrzymać obietnicy, bo zależy mi na niej i nie chcę jej stracić, tak jak Jego. Wczoraj z J. leżałyśmy i wypowiedziałyśmy tysiące myśli, które nam krążą po głowie. Stwierdziłam, że gdybym skonczyła ze Sobą, byłoby łatwiej wszystkim. On nie byłby już przeze mnie męczony, moje przyjaciółki nie miałaby ze mną problemów, matka nie musiałaby się wstydzić za psychiczną córkę, a ojciec najgorzej by na tym wyszedł, bo nie miałby na kogo mordy drzeć. Ciekawe ile osób przyszłoby na mój pogrzeb... pewnie niewiele. Napisałaym dwa listy, jeden specjalnie dla Niego, w którym przeprosiłabym, za to wszystko, za to, że musiał się ze mną 'męczyć' i zapewniłabym Go, że od tej chwili będzie dobrze dla Niego i dla mnie w sumie też. I jeszcze jedne list, dla wszystkich, z przeprosinami ogólnie, podziękowałabym im wszystkim za te cudowne lub mniej urocze 15 lat życia i zapewniła, że teraz będzie im lepiej... ale, nie jestem jeszcze chyba gotowa tego zrobić... Głupia nadzieja....