ten dzień zaczął się normalnie.
nie wiedziałem jednak, że skończy się na zawsze...
był ranek, jeden pięć dwanaście.
ubrałem się, wypiłem kawę,
wyszedłem z fortecy, spotkałem paru przyjaciół.
długo mówiłem z nimi o przeszłości,
o tym co jest teraz i o na przyszłość planach.
wymieniłem uścisk dłoni, wrzuciłem słuchawki w uszy i
pobiegłem drogą, szam nie wiem dokąd się śpieszyłem...
trzecia piętnaście. stanąłem jak wryty,
ujrzałem...
cera-śnieg, włosy-noc, oczy-lód, usta-miód.
mówi-giń!
ginę.
widzę kwrią, słyszę krwią, czuję krwią i też dławię się nią.
muzgu-stop, w klatce ból,
czuję jak me ciało zamienia się w trupa...
(podeszła inna, jeszcze piękniejsza nie-śmieć,
potrząsnęła delikatnie mym ramieniem,
powiedziała-obudź się kochany...)
budzę się, godzina szósta.
dwadzieścia siedem jeden dziewięć.
ale czas nie czeka na nas...
[dla nie-śmierci ;) ;*** ]