Czasy, w których było ciężej kupić kawał dobrej wędzonki, wydają się być teraz niedocenione a zarazem bardziej oczywiste. Wszystkiego powodem jest fakt, że problemy kręciły się wokół spraw konkretnych, ważnych, istotnych i nieuniknionych. Tak jak kupienie dobrej, tłustej swojskiej, bez resztek z niedojedzonego mięsa po wcześniejszych konsumentach. Zaraz po aspektach żywnościościowych (w święta mówi się sporo o dużych brzuchach, pozwoliłam więc i sobie) znajduje się tutaj także rodzina, przekaz, zaufanie, poświęcenie, intencja. Dzisiaj problemy zniżają się do poziomu klękającej licealistki, od czasu do czasu spoglądającej z dołu na swojego "chlebodawcę". Ludzie przejmują się błahostką. Niszczą nerwy nad popękanym kubkiem, zwiędłą rośliną, czy nieodpowiednim doborem kolorystycznym nowych szpilek. Denerwuje ich spóźniająca się taksówka, a dziecko, któremu ulało się trochę marchwiowego soku jest powodem do popadania w depresję.
Wszystko to, chociaż nieco przeze mnie przerysowane i przesadzone, przekłada się na mentalność ludzi tej generacji. Moją także. To zrozumiałe. Głowa wrzeszczy od środka od natłoku problemów. Problemów? A może to tylko kilka rzeczy, które powinnam po prostu posegregować i za odpowiednią kolejnością wykopać za drzwi? Tak więc...czy prawdziwe problemy można od tak kopnąć w tyłek i na zawsze się z nimi pożegnać nie upadając?
Zostawiam to do różnie rozumianej interpretacji.
Ja już wiem że jestem człowiekiem szczęśliwym. Dzisiaj się tego dowiedziałam. Wystarczyło jedynie pooglądać trochę życie.
Wybaczcie oczywistość jaka płynie z tego tekstu.
Oczywiście zrobiłam to zamierzenie.
Inni zdjęcia: 19.7.25 inoeliaZiew Ziew ;) svartig4ldur... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24