Ten skaczący pan na zdjęciu nazywa się Omlet. A dlaczego to już dłuższa historia. Taaak.
Wtorek minął. Z fajerwerkami. Było fajnie. Naprawdę. Bo wtorki są z reguły fajne. Szczególnie jak odwołują sprawdzian z chemii. A potem to już... bajka. Tia. Tylko szkoda, że nigdzie nie można kupić biletów ulgowych jak się wraca po 19 do domu.
Potem środa, nic ciekawego, poza pewnym chamskim wykrętem, ale to było konieczne. Ale to w sumie też nieciekawe.
Czwartek, nie ma jak to choroba, ale jestem z siebie dumna, dowiedziałam się dopiero poootem. Ale cukierki i tak smakowały dobrze. Bez względu na to kiedy się je jadło.
Piątek, nudny dzień jak flaki z olejem, tylko znowu sprawdzianu z chemii nie było. Za to była geografia. Czuję się uprzywilejowana. Hm. To nawet miłe.
Przyszły propozycje z Car Tourista na narty. Szcerze, to wolałabym jechać ee... no gdzieś indziej. W sumie i tak mam do zaplanowane od wakacji. Poza tym ma dosyć wyjazdów z bratem. No.
Wczoraj przespałam prawie cały dzień, nie powiem, żeby było niefajnie. Za to dzisiaj muszę zrobić tą kretyńską gazetkę na Dzień Nauczyciela. I wykoncypować jak przynieść jutro do szkoły 33 tiszerty. Ale damy radę? Tak damy radę!
A koniec z życzeniami szybkiego powrotu do szkoły (albo chociaż na zajęcia)