Zdjęcie jest, żeby było i nie ma się co nad nim rozwodzić, gdyż piękno Nowego Jorku jest bezapelacyjnie niezaprzeczalne, a kto się z tym nie zgadza powinien skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą itd.
Po tygodniu spędzonym w łóżku na kichaniu, kasłaniu, smarkaniu, braniu silnych leków, prychaniu, zdychaniu i znowu kasłaniu, wróciłam do grona żywych. Istota myśląca, prawdopodobnie swój powrót rozplanowałaby odpowiedzialnie, bez-wysiłkowo, spokojnie, a w rezultacie dosyć nudno i bez większych atrakcji. "Tak być nie może!" - buntuje się mój charakter. Trzeba iść do pracy, aby przekazać swą wiedzę spragnionym tego (parchającym na wszystkie strony) małym potworkom, trzeba udać się na trening i wylać z siebie wszelkie zalegające w organizmie toksyny, a wreszcie spędzić dwa dni na bezcelowym włóczeniu się po centrum handlowym, zdzierając podeszwy butów i bezsensownie wydając pieniądze na pierdoły. Efektem finalnym moich wędrówek są cudowne zakwasy w całym ciele i totalne zmęczenie, ale i ogarniająca radość życia.
OK, coby nie tracić czasu, udam się w jakieś względnie ciche miejsce i spróbuję przygotować się do jutrzejszych ćwiczeń z postrachem uczelni, żebym później nie miała do siebie pretensji, że nie zapobiegłam losowi striptizerki.