Po piątkowej szychcie nie ma nic przyjemnejszego (o.k. są wyjątki) jak posadzić tyłeczek na maszynkę i zrobić parę kilometrów po Vulkaneifel.
Od godziny 18:00 jest tak pusto na drogach, że można angielska formę jazdy uskuteczniać.
Nikt nie pogania, nikogo nie trzeba gonić.
Serpentynami są, zakrętów co nie miara.
I wibracje singla sześćsetki dodają uroku całej sprawie.
Oby jak najdłużej, w ten sposób można sie było uspokajać.