Po moich następnych przemyślaniach doszłam do wniosku, że istnieją dwa rodzaje zakochania się. Jednym z nich jest ten bardziej pospolity, bardziej przyjmujący się w dzisiejszym świecie, czyli ta miłość bez odwzajemnienia. Łudząc się w osobie, która na każdym kroku pokazuje do Nas plecy, wyrządza wielki ból tam w środku, a dokładnie w sercu. Nie ma ochoty dać nam choć jedną setną procenta nadziei, a my przez to obniżamy procent naszego sampoczocucia tak gdzieś koło liczby zero. I właśnie w takiej sytuacji dajemy sobie nadzieję, że kiedyś ta nasza miłość zwróci się do nas przodem i obejmie nas swoimi miłymi dwoma kończynami, a my poczujemy się, jak najszczęśliwsze osoby w życiu. Lecz, gdy jednak nasza nadzieja, okazuje się marną, jest nam bardzo trudno i każda łza, jest tą powstałą z bólu i samotności. Drugi typ to kompletna przeciwność, ten biały kolor w starciu czarny biały. Miłość, którą dwie osoby cieszą swe dusze i ciało. To ta, która każdego ranka daje Ci świadomość, że dla kogoś jesteś ważny, ktoś na Ciebie czeka. Miło mieć w momentach tych krytycznych, mieć pod sobą trampolinę w postaci człowieka, który od stóp do głów jest wypełniony miłością, tą Twoją, jak i swoją, który odbiję Cię od dna i razem z Tobą będzie szukał tego dobrego rozwiązania. O tej szczęśliwej, aż pisania zbyt dużo, bo tych pozytywów masa, skala ich rośnie nawet powyżej stu licząc. Ale to właśnie o takiej, marzy większość ludzkości, szczególnie wiekowo podobnych do mnie. Gdzie każda, może prawie każda myśl o tym wywołuje łzy w oczach. Tęsknota i zazdrość... Dlaczego, niektórzy, co szczęścia mają, aż w nadmiarze, nie dzielą się im? Bo kiedy choć trochę im go zabraknie, nie będą umieli się z tym pogodzić. Dlatego, cieszmy się, chociażby banałami... Ps. cholernie tęsknię... Wiem, rzadko kto to czyta...