Wróciłam z wakacji. Od razu usłszałam, że schudłam, Rodzice suszą mi głowę, że powinnam jeść więcej. Czy oni serio nie widzą ile wpierdalałam ostatnimi czasy? Czy naprawdę nie zauważają tych pyzatych policzków i brzucha jakbym conajmniej była w ciąży? Mam dość tej obłudy. Boli mnie powtarzanie haseł o mojej chorobliwej szczupłości, kiedy ta szczupłość nie istnieje. To śmieszne.
Co poza tym? Zaczęłam klasę mauralną. Boje się. Niedobrze mi się robi gdy zdaję sobie sprawę jak wielkimi krokami zbliża się koniec szkoły. Nie zdam, nic nie umiem, nic nie robię, nie mam sprecyzowanych planów i...nie chcę tracić tego co mam teraz, nie chcę...
Mam spotkać się z pewnym panem anarchistą. Od wieków on tego pragnie. A ja nie wiem co robić. Bo nie ma tych niebieskich oczu, które dają mi szczęście. Bo ja wiem z kim chcę spędzać czas i wiem, iż nie powinnam tego robić.
I wiem, że prędzej czy później wszystko się zjebie a mi będzie zwyczajnie przykro.
A jednak to te niebieskie oczy jako jedyne wywołują u mnie uśmiech. Sprawiają, że zapominam, iż nie jestem nikim więcej niż skończoną ćpunką.
A jestem .
I nie wiem czemu wciąż marzę o normalnym życiu, o szczęściu, które nie będzie mi pisane.
Powoli wracam do starych nawyków. Powoli przemierzam te same ulice z papierosem w ustach i mocną substancją przeciwbólową we krwi. To nie sprawia, iż jest mi dobrze. To nie te czasy. Lecz...nie czuję wtedy nic i to mi wystarcza.
Chcę już na stałe się wyłączyć. Zapomnieć. Odsunąć się w cień, a potem w noc i nicość.