Bałam się ciebie. Bałam się ciebie bardziej, niż zdawałeś sobie z tego sprawę. Kiedy chciałam uciekać odwróciłam się z wyciągniętą do góry dłonią, gotowa do ciosu. Lecz właśnie wtedy zawołałeś mnie po imieniu, a ja, oniemiała, nie mogłam tego zrobić. Nikt mnie tak nie nazywał, nie słyszałam go w cudzych ustah od... Och, po prostu od ośmiu lat. Moje ramię opadło z rezygancją a ja z przerażeniem rozchyliłam usta.
- Nie uciekaj tak. - powiedziałeś.
Skąd wiedziałeś, że to ucieczka? Boże, całe życie uciekałam. Od zawsze, od kiedy pamiętałam. Od dnia, w którym skończyłam pięć lat moje życie przypominało jedną, wielką ucieczkę.
Chciałam cię uderzyć, gdyż było to dla mnie naturalną reakcją obronną, miało mi zapewnić bezpieczeństwo. W rzeczywistości było tylko kłamstwem, które ukradkiem usiłowałam przemycić do swojego świata. Bo czy to nie ty mnie chroniłeś, przynosiłeś ulgę, bezpieczeństwo i namiastkę normalności? Tamtego poranka nie potrafiłam tego do siebie dopuścić, nie docierało do mnie, że chciałam widzieć w tobie jedynie zagrożenie. Niesłusznie.
Zawsze tak się zachowywałeś: byłeś całkowicie nieprzewidywalny, zupełnie tak, jakbyś wiedział, o czym akurat myślałam.
Przez jeden krótki moment staliśmy w bezruchu, wlepiając w siebie nasze spojrzenia. Ty, ze swoimi pięknymi oczami utkwionymi w mojej stężałej od strachu twarzy, trzymając mnie za łokieć, abym się nie wyrwała. Ja, ze stopami wrośniętymi w ziemię, miękkimi jak wata nogami, zagubiona i oszołomiona. Desperacko szukałam na tobie choć jednej oznaki tego, że żartowałeś. Przecież nie mogłeś tego wiedzieć, nie mogłeś wiedzieć o mnie absolutnie niczego. Nie wolno ci było; nikt nie miał pojęcia o tym, kim naprawdę byłam. Chciałeś jedynie porozmawiać, tak jak i poprzednio nawiązać poznornie nic nie znaczący konkakt. Właśnie w ten oto sposób łamałeś wszystkie zasady, burząc mój przykry, aczkolwiek poukładany świat, wprowadzając w niego zamięszanie.
Bałam się ciebie, nie dlatego, że jako silniejszy mogłeś mnie z łatwością skrzywdzić. Przerażało mnie to, że ja mogłam zranić samą siebie, przywiązując zbyt wiele wagi do tego, co się między nami działo.
Mierzyliśmy się spojrzeniem, kiedy zobaczyłam cień, który przeszedł przez twoją twarz. Błysk w oku, jakiego miałam już nigdy nie ujrzeć, wzrok, sprawiający, że serce podeszło mi do gardła. Wiedziałam, że jeśli jeszcze chwilę będę się wpatrywać w te oczy to przepadnę. Niechybnie zginę, utonę w ich głebi. Wiedziałam, że jeżeli minie choć jeszcze jeden moment, to zmienię swoją decyzję i zostanę. Mówiło mi to twoje wymagające i zarazem łagodne spojrzenie, mówiły delikatnie rozchylone w zamyśleniu wargi, zmarszczka zdenerwowania, która pojawiła się pomiędzy twymi brwiami. Spiąłeś wszystkie mięśnie, sam nie wiedziałeś, jak postąpić. Czyżbym była dla ciebie... ważna?
Nie, nie prawda. Nie byłam ważna dla nikogo, to było niemożliwe. Nie byłam ważna ani dla siebie, ani dla nikogo innego. Zamiast tego byłam potępiona i naznaczona. Byłam inna niż wszyscy, gorsza. Nie żyłam naprawdę, egzystowałam. I nienawidziłam swojego losu, nienawidziłam życia, które wiodłam, nienawidziłam samej siebie.
Zatem ty nie mogłeś dostrzec we mnie kogoś, kim nie byłam.
A pomimo wszystko próbowałeś t zrobić, widziałam to.
Przestraszyłam się tego, co zobaczyłam w twoich oczach, wyrwałam się i uciekłam.