staram sie nie przejmować. tym, że zanikam [może stąd manifest krzykliwych kolorów], tym, że obojętnieję i kilkoma bardzo podobnymi sprawami. z doświadczenia wiem, że poszukiwanie nowości nigdy na dobre mi nie wychodziło, a sentymentalizm wprowadzał jedynie w dół ciemny i głęboki. zatem przy czym zostać myslami? przyzwyczajac się do nadeszłych/nadchodzących zmian, czy żyć z nadzieją, że 'stare' życie wróci i będzie błyszczeć niczym skóra tego gościa ze Zmierzchu [Edward Cullen, wiem. tylko udaję, że nie wiem.] w słońcu?
sączenie reddsa w pełnym słońcu i nakładanie coraz to jaskrawszych farb na włosy odciaga te myśli tylko na chwilkę. a co potem?