po uszy zalana rozgoryczeniem i frustracją, jako, że kawa z cynamonem [a także mlekiem i cukrem!] nie pomogła, uciekam w głąb pustki i ciszy mojego domu, ciepła pościeli zagrzanej wyłącznie moim własnym ciałem ubranym w dres domowy i ulubiony duży tiszert, a także książki na tyle banalnej i lekkiej, że aż myśli moje banalne i lekkie się mogą zdawać.
nie mam zamiaru szukać wyjaśnień sytuacji, które mnie doprowadziły do tego stanu na pograniczu wsciekłości, żalu do świata i utracenia sensu bytności mojej wszelakiej, bo na pewno nic takiego bym nie znalazła, nie będę również szukać weny ani inspiracji, bo nawet jakbym ją znalazła, i tak zmarnowałabym z kretesem wszystkie przychodzące do glowy pomysły. niestety, świadomość braku rozwoju w dziedzinie, w której chciałabym się rozwijać [ale mi to nie wychodzi] powoduje u mnie chęć rezygnacji i rzucenia tego w cholerę. łatwiej może byłoby, gdyby w moje możliwości wierzył ktoś, kto nie jest moją rodziną bądź bardzo bliskim znajomym, z racji tego, iż oni w pewien sposób są zobligowani do tego, żeby wierzyć. albo im głupio powiedzieć, że to, co robię jest gówno warte. moje Ja i Ja Idealne [znów prezentacja z KNM] są baaaaaaardzo od siebie oddalone.
pozdrawiam żyjących.
_________________________________
na zdjęciu moje kochane Juszczyczątko jakieś 2,5 msc temu w Cambridge.