połowe popołudnia siedziałam i czekałam na jakąś myśl, na coś, co rozwinie się w niezwykle błyskotliwy tekst a ja zaświecę swoją wybitną umiejętnością pisania [której notabene nie posiadam, ale lubię się nią popisywać]. pisałam początki zdań, ale potem dochodziłam do wniosku, że są wymuszone i wyciagnięte z jakiejś dziwnej bajki, która nie ma żadnego związku z moimi myslami, więc kasowałam je i znów patrzyłam na puste pole edytora tekstu. chciałam poczytać kofte z nadzieją, że mnie natchnie, ale ogarneła mnie fala strachu przed wspomnieniami rzewnymi, więc odpuściłam. teksty z chirurgów już mi sie przejadły, zgubiłam kilka cytatów z kilku książek, które mogłabym wykorzystać, czyli generalnie nie poszło nic po mojej myśli, a plan dodania czegoś błyskotliwego legł w gruzach. tak to już jest, kiedy bardzo chce się coś napisać i nic, ale to nic w tym nie pomaga. zupełnie jak wtedy, kiedy włóczykij już już prawie łapał w rączki swoją wymarzoną melodię, a ten cudaczny, roztrzepany stworek Titi-uuu mu ją wytrącił z głowy. podłe.