mam mnóstwo życzeń i pełną świadomość, że sny sie nie spełniają. oczekuję od życia zbyt wiele, wymagam od ludzi tego, czego dać mi nie mogą i przez to jestem chodzącą frustracją. czekam na noc, na bardzo późny wieczór, na przedporanną szarość, żeby zacząć składać myśli w słowa, bo teraz jest to zwyczajny chaos, przemieszanie tekstu i tego czegoś siedzącego w świadomości. skończyły mi się wszystkie ulubione herbaty, których smaki zabarwione były wspomnieniami, szukam tematów do rozmów, żeby nie milczeć, wymuszam wszelkie formy kontaktu i przy tym wszystkim jestem pełna niepewności, osaczona i poirytowana.
jak każdy człowiek mam chwile słabości, kiedy chciałabym wypłakiwać się ludziom w ramię, zwierzać z najskrytszych i najbardziej bolesnych sekretów, wysłać niewysłane listy i opowiedzieć nieopowiedziane sny.
jak większość ludzi wstydzę się tych chwil słabości, żeby nie czuć się malutka i żałosna, żeby nie mieć moralnego kaca przed samą sobą i nie musieć tłumić poczucia winy z powodu wyjawienia własnych tajemnic, chodzę spać, wciskam twarz w poduszkę i przytulam misia, bo przecież tyle jeszcze we mnie dziecka, że czasem mam problem z zaśnięciem, dopóki go nie znajdę i nie wrócę z nim do łóżka.
tak, jak każdy człowiek nieraz zaciskam zęby i pięści pewna swojej siły i zdolna iść do przodu bez względu na jawne i ukryte słabości. przedzieram sie przez tłum utworzony ze wszystkich lęków, wspomnień i nadziei, zostawiam to za sobą i idę, idę po swoje. i wtedy wraca świadomość, że przecież sny się nie spełniają, a dostać mogę jedynie maleńką część tego, co bym chciała. o ile cokolwiek dostanę.