Wszystko szlag trafił.
Spotkanie nie doszło do skutku, i już nie dojdzie. Minęły 2 tygodnie od kiedy wyszłam z tą propozycją, a odpowiedzi brak. Z tych 2 tygodni, 1,5 było całkowitą ciszą bez jakiegokolwiek słowa czy znaku. Po 1,5 tygodnia się odezwał, w środku nocy, zapytać co tam. Tak jakby ta przerwa nie miała w ogóle miejsca...
Mądrzy ludzie dookoła mnie radzą mi, żeby raz na zawsze, definitywnie uciąć tą znajomość i zerwać kontakt. I ja doskonale wiem, że to jest najmądrzejsza opcja, że tak będzie najlepiej, bo on mną manipuluje i wykorzystuje moje słabsze punkty. Wiem też, że nie robi tego celowo, że gdzieś tam pod podszewką kryje się strach i cholernie niepoukładane myśli.. Wiem to, ale nie czuję się na siłach zmagać się z czyimś jeszcze niepoukładaniem, kiedy najpierw muszę zająć się własnym.
Niedawno mówiłam, że moje życie jest jak rollercoaster. Góra, dół, góra, dół. Teraz szczerze chciałabym, by tak było. Niestety, od pewnego czasu moje życie ma pieprzoną tendencję spadkową, a ja zsuwam się po równi pochyłej na samo dno. Nie umiem się wygrzebać z tego pieprzonego bagna, za daleko zabrnęłam, zbyt mocno mi zależy i za bardzo się przywiązałam, by teraz chociażby wyobrazić sobie życie bez. A kiedy nawet wyobraźnia nie daje rady, wtedy wiem, że w życiu sobie z tym nie poradzę.
Z tej sytuacji nie ma dobrego wyjścia - każde będzie bolesne i każde zrobi mi krzywdę - w zasadzie już zrobiło. Wszystko to, co wypracowałam przez ostatni czas, prysnęło. Jestem znów w tym samym miejscu, co prawie 4 lata temu.
Oprócz tej pierdolonej samotności boję się tego, jak będę odchorowywać przez długie tygodnie - te wspomnienia, te wszystkie cholernie dobre chwile, wszystkie ciarki na plecach, każdy pocałunek. I jeszcze sesja... Wszystko się nawarstwiło, a ja, jak bardzo bym nie chciała, nie umiem się skupić na nauce. A kiedy zdobędę się w końcu na odwagę, żeby zakończyć tą chorą relację, upadnę na dno. Boję się kolejnych nieprzespanych nocy, braku koncentracji, nawrotu zaburzeń odżywiania. Cholernie mocno pracuję nad sobą fizycznie, dzień w dzień trenuję, żeby zmęczenie pozwoliło mi zasnąć, a wysiłek dał chociaż godzinę zapomnienia dziennie. Wydawać by się mogło, że godzina to nie jest dużo, ale godzina ucieczki z własnej głowy daje mi siłę, by następnego dnia wstać z łóżka, iść na uczelnię, jeść, rozmawiać, znów trenować, żyć.
Przez pozostałe 23 godziny czuję się uwięziona we własnej głowie, nie mogę uciec od myśli, od wspomnień i marzeń. Nie sypiam prawie wcale, a jeżeli już jakimś cudem uda się zasnąć - śni mi się wszystko to, co było dobre, i wszystko to, co mogło być, a nie będzie. I znów budzę się smutna, zmęczona, rozbita.
Nie wiem już, gdzie szukać pomocy. Nie wszystkim mogę obciążać tych, którzy są obok. Nie mogę, nie powinnam.
Jestem roztrzęsiona, chora, smutna, rozkojarzona. Nie wiem, czym to wszystko się skończy, ale wiem, że to nie będzie nic dobrego....
'Myślałam o nas, i o tym co jest między nami
O tym, czy jest coś, czy to tylko gra uczuciami
Chwilami mam ochotę powiedzieć więcej Ci, lecz
Mam wrażenie, że to nic nie zmieni.'