Problem w tym, że czasem chciałabym uszczęśliwić wszystkich na świecie.
Patrzę na ludzi, którzy nie mają pojęcia o moim istnieniu i zastanawiam się, co mogłabym zrobić, żeby ich wesprzeć. Jak przekazać "jesteś lepszy niż Ci się wydaje, nie rezygnuj, uwierz w siebie, ludzie Cię kochają bardziej niż myślisz".
Kończy się to oczywiście frustracją i łzami, bo zapominam, że właściwie nie mogę zrobić nic, co byłoby zauważalne i dało odpowiedni efekt.
Bo czy wiedza o depresji Jonghyuna sprawiłaby, że mogłabym go uratować? Nie.
Zamartwianie się o dalszą karierę Ruia (czy też jej możliwy brak) też nic nie da; nie mam wpływu ani na niego i jego decyzje ani na chińskie wytwórnie czy fanów.
Mogę poczekać, trzymać kciuki i mieć nadzieję, że się nie podda i spełni swoje marzenia. No kurde, jest jedynym oprócz Cai Xukuna (będącego poza wszelką konkurencją) individual trainee, który zaszedł tak daleko. To chyba nie świadczy, że jest nie dość dobry i nie dość popularny, nawet jeśli tak było w przeszłości.
W tym wszystkim zapominam oczywiście o sobie, że tak naprawdę jeśli komuś mogę mówić dobre rzeczy, to swojemu odbiciu w lustrze, powtarzać je dzień w dzień, aż w nie uwierzę.
I tu jest znowu problem. Świadomość bezsensu i totalnej niesprawiedliwości na świecie przytłoczyła mnie ostatnio. Brak słońca, zimno i niewyspanie dodatkowo potęgują efekt, więc zamieniam się w małe emo tak bardzo, że aż samą mnie to wkurwia.
Ech, oby szybko przeszło, bo ile można.
Miałam ten wpis dodać wczoraj, ale coś mi nie pykło. Dzisiaj już w sumie czuję się trochę lepiej.
Śnił mi się YueYue, który był zachwycony moją A. i próbował ją poderwać (halo, jest mężatką!). Heh, nawet w snach jestem przegrywem.