Wyłącz mnie takim maleńkim przyciskiem off.
Moja rodzina? Chciałabym rzec, że zjadowiło mnie życie. Zniszczyło piękno, opętało, wrzuciło do zachłannej czeluści pełnej zła.
I tkwię tu bezczynnie czekając, aż spadnie z nieba lina, albo chociaż złoty deszcz.
Chodź do mnie, podejdź bliżej, Ukąszę Cię, ale obiecuję, że nie zaboli.
Zastanawiam się, dlaczego tak ciągnie mnie do tego, co zakazane? Czy mój utleniony umysł nie potrafi opamiętać się i życ według ustalonych ram, które wcale nie są dobre, lecz wygodne?
Aż zredukuję się do ostatniego z tchnięć? Ja się podłączę do elektrolizera, odwrócę proces, nałąduje od nowa. z minusa zrobię plus a z plusa minus. Wytworzę niekontrolowany ruch elektronów, które na mój sygnał zaczną porządkowac moje życie według zasad ściśle określonych, takich, które są standardowymi książkowymi przykładami. W mojej głowie zamieszka zombie. Jego też podładuje, co by mu sie nie odechciało rozmowy z moimi pogmatwanymi myślami. Żeby przez przypadek nie pomyślał, że jestem niezrównoważona... albo żeby chociaż mi nie przypominał.
Ciekawie jest niemając nic, czuć pozór posiadania wszystkiego, zwłaszcza kontroli, bezpieczeństwa, uczucia i rodziny.
Cyk, iskierka zgasła.